Czuję
go, jest silny. Ale dziś jego siła będzie moją siłą, to ja
stanę się potężny. Będę wysysał jego talent, jak kleszcz,
który ssie krew żywiciela. A kiedy umrze, stanę się niepokonany i
zniszczę naszych wrogów.
Ale
minie wiele lat, zanim to nastąpi. Teraz muszę wniknąć w tego
małego i pożywić się tymi ludźmi, siedzącymi w drugim
pomieszczeniu. Mają w sobie wiele wartości odżywczych, potrzebnych
mojemu organizmowi. Oni też staną się częścią mnie, jako
pokarm. A ta mała, kwiląca istotka, żałośnie bezradna, przyczyni
się do odrodzenia wspaniałej cywilizacji...
##
Spodnie
szarego garnituru gliniarza pokrywały zacieki wymiocin. Mężczyzna
oparł się o słupek bramy wjazdowej posesji i ponownie puścił
malowniczego pawia.
—Jezu,
co za jatka— jęknął i
otarł usta wierzchem dłoni —W życiu nie widziałem tak
zmasakrowanych ciał.
—Jak
pan myśli, inspektorze, kto ich tak załatwił?— zapytał młodszy
policjant, wysoki brunet w skórzanej kurtce i jeansach. To był jego
pierwszy tak trudny przypadek, był zdenerwowany, o czym świadczyły
nerwowo drgające kąciki ust.
—Nie
mam pojęcia, ale chciałbym go dopaść zanim się gdzieś ukryje
lub ucieknie. Boże, spraw, żeby nawinął mi się pod lufę.
Inspektor
wytarł zrolowaną chusteczką ślady rzygowin z nogawek spodni i
wyprostował się i spojrzał na młodszego kolegę.
—Albert,
jak długo pracujesz w policji?— zapytał, patrząc brunetowi w
oczy. Albert Kowalski, młodszy inspektor, wzruszył ramionami.
—Pięć
lat, przecież pan wie— odparł cicho.
—Ja
prawie dwadzieścia, ale jeszcze nigdy nie widziałem takiej rzeźni.
Jako młody glina widywałem ludzi zadźganych nożem, samobójców z
kulką w głowie, wisielców, topielców, a nawet kolesia
pozbawionego dłoni przez pseudokibiców. Ale czegoś takiego jeszcze
nie widziałem, to przerasta całe moje policyjne doświadczenie.
—Wiemy
już coś na temat ofiar?— zapytał Kowalski, starając się
naprowadzić zszokowanego kolegę na tor śledztwa.
—Niedługo
będziemy wiedzieć, ekipa kryminalistyczna jest na miejscu zbrodni.
Lekarz z medycyny sądowej już obejrzał ciała.
—Przeżył
ktoś?
—Dziecko—
westchnął inspektor —Kilkutygodniowy chłopiec. Był cały w
krwi, ale nic mu nie jest. Wiesz, Albert— spojrzał głęboko w
ciemne oczy podwładnego —Gdyby ten chłopiec zginął, tropiłbym
zabójcę aż do samego piekła.
—Tak
czy inaczej będziemy go tropić do skutku.
Starszy,
siwiejący już gliniarz uśmiechnął się do Kowalskiego, ale był
to smutny uśmiech człowieka, który widział w życiu zbyt wiele.
—Jesteś
dobrym gliną, Albert. I nie mów do mnie tak oficjalnie, jestem
Roman— wyciągnął dłoń, którą młodszy gliniarz uścisnął.
##
18
lat później
Krystian wyciągnął wibrujący
telefon z kieszeni, odczytał wiadomość i szybko odpisał, po czym
schował go ponownie, niecierpliwie wiercąc się na siedzeniu
autobusu, wiozącego go na spotkanie z ukochanym. Denis umówił się
z nim w małej podmiejskiej miejscowości, znanej z pokazów
pirotechnicznych i przytulnych knajpek. Było to dość niecodzienne,
ponieważ nigdy wcześniej nie wyciągał go w takie miejsca, był
rasowym domatorem odkąd zamieszkali razem. Lecz Krystian nie umiał
mu odmówić, choćby nie wiadomo jak dziwna wydawała mu się ta
propozycja. Od kilku tygodni jeździł po kraju, podpisując w
księgarniach swoją pierwszą książkę, spotykając się z fanami,
rozdając autografy. Zapowiedź rychłego powrotu ucieszyła Denisa,
lecz spotkanie z dala od domu nie było w jego stylu.
Krystian wiózł dla niego w
plecaku egzemplarz swojego wydawnictwa, specjalną edycję w twardej
oprawie, która została wypuszczona w ilości tylko dziesięciu
sztuk. Wyjął książkę i obejrzał błyszczącą okładkę ze
swoim nazwiskiem. Denis się ucieszy, pomyślał, patrząc na
błękitne litery.
„Krystian Orlik”, „Pieśń
samotności”
Czuł emocjonalną więź z tą
książką, włożył w nią całe swoje życie i talent. Opisywał w
niej wydarzenia ze swojego życia, choć w imię literackiej wolności
nie odwzorował wszystkiego w stu procentach, gdzieniegdzie dodając
lub ujmując pewne drobiazgi. Na początku publikował fragmenty na
blogu, gdzie spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem, więc
postanowił wydać książkę. I w niecałe dwa tygodnie od
pojawienia się w księgarniach, powieść pobiła rekordy sprzedaży,
w trzecim tygodniu wydawca musiał czterokrotnie zwiększyć nakład,
gdyż „Pieśń samotności” znikała z półek w ekspresowym
tempie. Zdobyła wielką popularność wśród młodzieży o
odmiennej orientacji, ponieważ traktowała o młodzieży o odmiennej
orientacji. Ale nie tylko młodzi geje i lesbijki docenili jej
walory, zbierała pozytywne opinie również od zatwardziałych
heteryków, od ludzi w różnym wieku.
Dwa miesiące od wydawniczego
sukcesu zaproszono go do jednego ze stołecznych Empików, gdzie miał
spotkać się z wielbicielami i podpisywać dla nich zakupione
egzemplarze. Frekwencja przerosła oczekiwania organizatorów, salon
pękał w szwach, a pod wejściem stała prawie stumetrowa kolejka
fanów, fanek, szalonych yaoistek i par homoseksualnych, dla których
niezbyt gruba książeczka stała się symbolem ich samoświadomości.
I tak posypały się zaproszenia z innych miast, Krystian spędził w
samochodzie ponad miesiąc, mając jedynie telefoniczny i internetowy
kontakt z Denisem.
Wracając do Częstochowy
dostał wiadomość od ukochanego, żeby spotkali się w pobliskim
Olsztynie, znanym nie tylko z wspomnianych pokazów sztucznych ogni i
laserów, ale głównie z ruin średniowiecznego zamku. Nie zwlekając
zostawił auto na parkingu pod blokiem i nie wchodząc nawet do domu
pognał na autobus, gdyż godziny spędzone za kółkiem dały ostro
popalić jego kręgosłupowi.
Pisk hamulców wyrwał go z
zadumy, dając sygnał, że dojechali na Olsztyński rynek. Wysiadł
i rozprostował kości, chłonąc jurajskie powietrze i widoki.
Wyciągnął telefon i napisał:
Gdzie
mam iść? Do którejś z knajpek?
Po dłuższej chwili przyszła
odpowiedź:
Do
groty pod zamkiem. Czekam.
Krystian wzruszył ramionami,
zastanawiając się jakąż to niespodziankę szykuje mu jego
chłopak. Następnie zastanowił się o którą grotę mu chodzi,
gdyż znali ich tam co najmniej kilka.
Która
grota?
Z
tyłu zamku. Duże wejście.
Ok,
znajdę.
Poprawił plecak i ruszył w
stronę ruin, omijając punkty pobierania opłat za wstęp dostał
się na zamkowe wzgórze. Obszedł je i skierował w stronę
widniejącej w podstawie ruin jaskini, o której zapewne pisał
Denis. Wspiął się na pagórek i zajrzał do środka. W półcieniu
stał jego ukochany, ubrany w szare spodnie i bluzę. Nie zwracając
uwagi na jego sztywną pozę, Krystian wbiegł do środka i złapał
go w ramiona.
—Cześć kochany, tęskniłem
za tobą— wyszeptał mu do ucha. Denis jednak sprawiał wrażenie
obojętnego na jego słowa, stał sztywno i nawet nie dał po sobie
poznać, że zauważa obecność kochanka. Orlik cofnął głowę i
spojrzał mu w oczy. Były jakby nieobecne, martwe.
—Kochanie, co z tobą?
—Weź mi do buzi— odparł
Denis jakby nie swoim głosem —Szybko, weź mi do buzi.
Krystian potrząsnął z
zaskoczenia głową, poruszając swą kasztanowo rudą czupryną.
—Denis, co ci jest?—
zapytał niepewnie.
—Musisz mi wziąć do buzi,
teraz.
—Ale... przecież to
niepodobne do ciebie...— zaczął, lecz nie zdołał dokończyć.
Kochanek odepchnął go gwałtownie i przyparł do chropowatej ściany
jaskini. Patrząc w jakiś dziwny sposób w jego oczy, złapał za
nadgarstki i rozłożył mu ramiona na boki na wysokości bioder.
Krystian poczuł, że coś
dziwnego dzieje się z jego dłońmi, jakby zatapiały się w
wapiennej skale. Zanim zdążył zareagować całe dłonie wtopiły
się w kamień, jakby wsadził je do zastygającego gipsu i nie mógł
uwolnić. Szarpnął się.
—Co to ma, kurwa, znaczyć?!—
warknął, spoglądając w rybie oczy Denisa. I nagle zrozumiał, że
to co stoi przed nim nie jest jego ukochanym. Było łudząco
podobne, ale jakby inne. Nie potrafił określić tej różnicy, ale
instynktownie wyczuwał, że ma do czynienia z kimś... czymś obcym.
Z trudem panując nad przerażeniem szarpnął się jeszcze mocniej,
ale kamień obejmował jego dłonie bardzo mocno.
—Uwolnij mnie! — wrzasnął,
czując jak wykręcone nadgarstki trzeszczą z nadwerężenia.
Denis-nie-Denis wbijał w niego spojrzenie lodowatych oczu. Jego ruch
był szybki, podciął nogi rudowłosemu, posyłając go na kolana.
Uwięzione ręce zatrzeszczały w proteście. Tymczasem Denis
spokojnie rozpiął spodnie i uwolnił coś, co tylko z grubsza
mogłoby uchodzić za ludzkiego penisa. Organ ten przypominał go
jedynie kształtem, lecz skóra była zbyt gładka, błyszcząca jak
ciało ślimaka lub wnętrzności. Bez wątpienia był twardy, lecz
zdawał się składać z jakiejś żelowej substancji, był blady i
nie posiadał charakterystycznego dla członków wędzidełka,
łączącego żołądź z napletkiem. I, jak na Denisa, był
zdecydowanie zbyt długi i cienki. Krystian widywał swojego chłopaka
nago w różnych sytuacjach od wielu lat, znał najdrobniejszy
szczegół anatomiczny jego ciała i wiedział, jak dokładnie
wygląda jego fiut w stanie erekcji. A to co teraz sterczało mu
przed nosem w niczym nie przypominało penisa jego chłopaka. Zadrżał
mimowolnie, nie odrywając oczy od dziwacznego organu.
—Weź mi do buzi—
powiedział dziwny osobnik, podobny do Denisa.
—Nigdy!— Orlik szarpnął
się rozpaczliwie, czując jak stawy nadgarstków pękają z
trzaskiem. Tymczasem osobnik złapał go za głowę obiema dłońmi i
siłą rozwarł mu szczęki, używając kciuków jako dźwigni.
Mięśnie żuchwy zatrzeszczały, Krystian nie mógł żadnym
sposobem ani siłą zamknąć ust, a obcy zbliżył swój narząd do
jego warg i siłą wpakował mu go do gardła. Rudowłosy zadławił
się i zabulgotał, zalewając się łzami poniżenia i wstydu. Czuł,
jak śliski, obrzydliwy członek wciska mu się do przełyku, czuł
dziwny, kwaśny smak, który nie był smakiem cofających się kwasów
żołądkowych. To ten kutas, ten wstrętny fiut tak smakował.
Poczuł jak coś jeszcze ohydniejszego spływa mu do gardła, jakby
ten obcy miał wytrysk. Próbował krzyknąć, ale osobnik złapał
go za dolną szczękę i wyrwał ją z zawiasów.
Ohydna, kwaśna substancja
ściekała mu po przełyku do przewodu pokarmowego i nic nie mógł
zrobić by temu zapobiec. Dławił się, nie mógł oddychać, po
chwili zaczął tracić przytomność. I wtedy obcy wycofał penisa i
stoczył się kilka metrów po pochyłym dnie jaskini. Na granicy
utraty świadomości Krystian zobaczył, że w grocie jest jeszcze
jedna osoba, szczupły blondyn w czarnym ubraniu. Wydawał mu się
znajomy, ale jego mdlejący mózg nie był w stanie go rozpoznać.
Pogrążył się w ciemności...
##
Z trudem odzyskiwał
przytomność, czując w ustach smak napastnika. Otworzył powieki i
szybko ponownie je zamknął, oślepiony jaskrawym światłem słońca,
wpadającym przez szpary w pionowej żaluzji. Próbował splunąć,
lecz wnętrze ust miał wyschnięte na wiór. Mobilizując wszystkie
siły obrócił się na brzuch i otworzył oczy. Zobaczył materiał
obicia łóżka, i nie było to jego łóżko. Przekręcił głowę w
lewo i zobaczył przesłonięte pionową żaluzją, duże widokowe
okno. Coś zaszeleściło po drugiej stronie, więc odwrócił głowę
i ujrzał niewyraźną ludzką sylwetkę w smugach słonecznego
blasku. Zamrugał by wyostrzyć widzenie i odkaszlnął.
—Steph Wolfe?— zaskrzeczał
wyschniętym gardłem —Co jest grane?
—Steph Wolfe— odpowiedział
mu delikatny, chłopięcy głos —Prawdziwe nazwisko; Adrian
Wilczyński, wiek; siedemnaście lat, sto siedemdziesiąt osiem
centymetrów wzrostu, sześćdziesiąt trzy kilogramy wagi. Jasne
włosy, brązowe oczy, sylwetka szczupła. Popularny wśród
młodzieży bloger i vloger, zdeklarowany homoseksualista. Raz
ukarany mandatem za nieobyczajne zachowanie w miejscu publicznym pod
wpływem alkoholu.
Blondyn wyrecytował to jak
wpis z kartoteki policyjnej. Jego błyszczące brązowe oczy
wpatrywały się w Krystiana uważnie. Siedział na krześle,
odwróconym oparciem w stronę rudowłosego, opierając o nie
szczupłe, nagie ramiona. Sądząc po gołych, wydepilowanych nogach,
wystających po obu stronach oparcia, miał na sobie tylko bieliznę.
—Steph, to naprawdę ty?—
zapytał Krystian —Gdzie jestem i co tu robię? I co ty tu robisz?
—W moim domu, sprowadziłem
cię tu i czekałem aż się ockniesz. Przy łóżku stoi szklanka
wody, napij się, poczujesz się lepiej.
—Denis coś mi zrobił, ale
to nie mógł być on— stęknął rudowłosy, sięgając po
szklankę. Dopiero wtedy zorientował się, że jego nadgarstek nie
jest połamany —O kurwa, przecież miałem powykręcane dłonie. Co
tu jest grane, śniło mi się to?
—Nie, to nie był sen, miałeś
wyłamane nadgarstki ale je wyleczyłem— odparł Wolfe —A co do
twojego przyjaciela, to faktycznie nie był on, tylko jego replikant.
Nazywa się B'aan i pochodzi z bardzo odległego świata.
Orlik pochłonął zawartość
szklanki na jeden haust i niepewnie usiadł na łóżku. Przetarł
oczy kciukami i odkaszlnął.
—Chyb oberwałem po głowie,
bo usłyszałem, że on nie jest z naszego świata.
—Z twoją głową wszystko w
porządku, tak właśnie powiedziałem— potwierdził blondyn
—Pochodzi z odległej planety, jest obcym. Ja zresztą też.
Krystian zamknął oczy i
potrząsnął głową, po czym walnął się ręką w skroń.
—Jest gorzej niż myślałem,
teraz usłyszałem, że ty też jesteś obcym— wyjęczał,
rozmasowując obolałe miejsce.
—Jestem obcym i tak dokładnie
powiedziałem. Nazywam się Qt'azz i pochodzę z planety Naq'anee.
—Kutas? Starzy nie mogli ci
nadać lepszego imienia?
—Nie kutas, tylko Qt'azz—
sprostował blondyn —W języku mojego narodu to oznacza waleczny,
niezłomny.
—No sorki, ale nadal brzmi
jak kutas— zachichotał Krystian —Lepiej zostań przy imieniu
Steph, kutasa zachowaj w tajemnicy.
—Co w ogóle oznacza słowo
kutas?
—To... potoczne określenie
pewnej części ciała. Męskiego ciała.
—Jakiej?
—Noo, penisa— wyjaśnił
Krystian. Wolfe wstał i wtedy okazało się, że jest kompletnie
nagi. Jego członek był obrzezany. Wskazał na niego palcem.
—Chodzi o tę część ciała?
—T-tak, dokładnie o tę—
odparł rudowłosy, gapiąc się na gładko wydepilowane krocze
chłopaka. Potrząsnął głową i z trudem oderwał wzrok od tego
widoku.
—Możesz mi powiedzieć,
dlaczego biegasz po domu z palnikiem na wierzchu?
—Mój oryginał to lubił,
przejąłem większość jego cech, w tym zapewne i tę— odparł
Wolfe.
—Czekaj, mam taki mętlik w
głowie, możesz mi powiedzieć o co chodzi z tymi replikantami?
Jesteście obcymi, więc to jakaś inwazja?— zapytał, wstając z
łóżka. Steph niecierpliwie pokręcił głową.
—Nie mamy teraz na to czasu,
musimy iść do twojego przyjaciela.
Orlik okrążył obcego i
usiadł w jego krześle, w dokładnie taki sam sposób, z oparciem z
przodu. Oparł na nim ramiona i wlepił spojrzenie w nagim chłopaku.
—Nie ruszę tyłka, póki nie
dowiem się całej prawdy, panie Wilczyński, kutasie, czy jak się
tam zwiesz. Śpiewaj jak na koncercie, inaczej mogę się zirytować—
oznajmił twardo. Qt'azz sięgnął po leżące na ziemi spodnie i
założył je, co wywołało u Krystiana lekkie rozczarowanie.
—Dobrze, postaram się
opowiedzieć ci to w maksymalnie skróconej wersji— zgodził się i
usiadł na łóżku —Słyszałeś kiedyś o magii?
—Harry Potter i te sprawy?
Jasne, każdy słyszał, ale nikt w to nie wierzy. To bajki dla
dzieci, magia nie istnieje.
—Masz rację i mylisz się
jednocześnie— uśmiechnął się blondyn —Magii w takiej
postaci, jaką ukazują ludzie rzeczywiście nie ma. Ale w całym
Wszechświecie istnieje nieliczna grupa istot, które są obdarzone
pewnym talentem. Jest on wynikiem mutacji genetycznej, która
spowodowała niewielkie, lecz bardzo istotne zmiany w mózgu.
Pozwalają one na czerpanie i korzystanie z elementów składowych
Wszechświata. W dawnych czasach na waszej planecie nazywano to
magią, wiedzą tajemną, czarami, szamaństwem. W rzeczywistości
jest to całkiem fizyczna zdolność organizmu, tak jak telepatia czy
telekineza, które istnieją wbrew zaprzeczeniom ludzi. Telekineza
jest podstawową formą panowania nad grawitacją, czyli elementem
ziemi. Każdy z elementów generuje rodzaj energii, którą można
pobrać i użyć, jeśli tylko się potrafi.
—Pieprzenie w bambus, nigdy
nie słyszałem o tym, żeby ktoś robił takie rzeczy— mruknął
sceptycznie Krystian.
—Bo na waszej planecie
obdarzeni pojawiają się bardzo rzadko, w tej chwili żyje ich
jedynie siedem osób, z czego tylko dwie posiadają talent w stopniu
możliwym do wykrycia. Każdy obdarzony emanuje specyficzną aurę,
którą inni obdarzeni mogą wyczuć nawet przez odległości
międzygalaktyczne.Im silniejsze zdolności, tym silniejsza emanacja
aury. Tak właśnie cię znalazłem.
—Zaraz zaraz, chcesz
powiedzieć, że poza pisaniem niby posiadam jakieś niezwykłe
talenty? Dlaczego nigdy ich nie zauważyłem?
—Bo twój talent nie jest
rozwijany, trzeba się nauczyć w pełni go wykorzystać a to nie
trwa tygodni, tylko nawet całe lata.
—No dobrze, powiedzmy że w
to uwierzyłem, ale jak to się ma do Denisa?— zapytał Orlik —Co
on ma z tym wspólnego, że ten cały banan go skopiował?
—B'aan— poprawił Steph
—Widzisz, jego rasa, złodziejskie nasienie, wyspecjalizowała się
w przejmowaniu umiejętności swych ofiar. Wnikają do ich ciał i z
biegiem lat wysysają talent, łącząc swoje wrodzone umiejętności
z przejętymi. Trwa to latami, zanim upodobnią się do żywicieli i
wydrenują jego talent do zera.
—A jak jest z tobą? Ty też
jesteś pasożytem?
—Nie, choć nasz gatunek jest
spokrewniony z Ub'earianami .W swej naturalnej postaci jesteśmy
podobni, mamy wspólnych przodków. Lecz oni w akcie desperacji
rozpoczęli badania genetyczne, mające na celu ulepszenie ich rasy.
W wyniku eksperymentów stali się pasożytami, kradnącymi
obdarzonym ich talent.
—A co dzieje się z
żywicielem, kiedy taki pasożyt upodobni się już do niego i wyssie
wszystkie umiejętności?— zapytał Krystian.
—Właśnie to chciałem ci
powiedzieć, zanim nie zmusiłeś mnie do wyjaśnień— westchnął
Wolfe —Nosiciel ginie, gdy pasożyt osiągnie finalny etap
upodobnienia się do niego.
—To... to znaczy, że
Denis...— zająknął się rudowłosy —... nie żyje?
—Wydaje mi się, że wciąż
żyje, mamy szansę go uratować. Replikant nie był jeszcze w pełni
uformowany, co chyba sam zauważyłeś.
—To czemu nic nie mówiłeś?!
Trzeba jechać do mnie, natychmiast!
—Próbowałem, ale...—
zaczął Qt'azz, lecz Krystian nie pozwolił mu dokończyć.
—Biegiem, zbieraj się!—
zawołał, zrywając się z krzesła. Nagle złapał się za krocze i
jęknął. —Ej, możesz mi wyjaśnić, dlaczego mi tak stoi? Aż
boli.
Blondyn pośpiesznie ubrał się
i był gotowy do wyjścia, lecz zaśmiał się.
—To efekt wydzielania przez
pasożyta pewnej substancji, która u waszego gatunku wywołuje
długotrwałą erekcję. Ale o tym opowiem ci ze szczegółami
później, teraz musimy pędzić do twojego przyjaciela.
##
Krystian zdziwił się kiedy
dotarli do jego mieszkania, gdyż drzwi nie były zamknięte na
klucz. Wszedł z blondynem do mieszkania, ich nozdrza zaatakował
nieprzyjemny fetor. Pełen najgorszych obaw, Orlik wpadł do pokoju i
spojrzał na łóżko, lecz było puste, pościel skłębiona. W
drugim pokoju Denisa również nie było, w kuchni podobnie. Drżącą
dłonią sięgnął do klamki drzwi łazienki, skąd wyraźnie
dolatywał charakterystyczny fetor. Szarpnął klamkę i otworzył
drzwi, smród buchnął im w twarze pozbawiając oddechu.
W wannie pełnej brązowawej
wody leżał Denis, ponad powierzchnię wystawała tylko jego twarz.
Powieki miał na wpół przymknięte. Krystian wpadł do środka i
zatykając nos wsadził rękę pod wodę, wyciągając korek z
odpływu. Poziom wody zaczął się obniżać, odsłaniając nagie
ciało nieprzytomnego chłopaka. Jego klatka piersiowa unosiła się
lekko. Wzrok rudowłosego przykuł sterczący, naprężony członek
kochanka, otoczony odrastającymi, nie golonymi od kilku dni włoskami
długości kilku milimetrów.
—Kurwa, Denis...— jęknął
przerażony Orlik, sięgając po słuchawkę prysznica —Dlaczego
nie wróciłem wcześniej... kiedy przestał się odzywać.
Kiedy woda zeszła z wanny ich
oczom ukazał się brązowy osad fekaliów na jej dnie, co świadczyło
o tym, że nieprzytomny leżał tu przez kilka dni. Świadczyła o
tym tez pomarszczona, zmacerowana skóra na dłoniach i stopach.
Rudowłosy odkręcił ciepłą wodę i zaczął spłukiwać
nieczystości z ciała ukochanego, polewając go ostrymi strumieniami
by pobudzić krążenie i rozgrzać go. Rozpuszczone odchody spływały
do odpływu i po jakimś czasie smród przestał być tak dokuczliwy.
Krystian zakręcił wodę i sięgnął po wiszący na wieszaku
wielki, kąpielowy ręcznik wiszący na wieszaku. Podał go Stephowi
i wyjął nagiego Denisa z wanny, a domyślny blondyn owinął go
ręcznikiem. Trzymając bezwładne ciało ukochanego, zaniósł je do
łóżka i przykrył szczelnie kocem.
—Obudzi się?— zapytał
Wolfe'a, klękając przy łóżku i z troską patrząc na ledwie
uchylone powieki kochanka. Długie, mokre włosy Denisa przylepiły
się do jego twarzy, więc odgarnął je delikatnie.
—Ma w sobie część B'aana,
musimy ją usunąć, inaczej umrze— odparł blondyn, odpinając
kieszonkę w czarnych, obcisłych bojówkach —Mam tu coś, co
zabije tkankę macierzową, nie szkodząc twojemu przyjacielowi—
wyjął z kieszeni coś, co z grubsza przypominało pistoletowy
iniektor do wstrzykiwania szczepionek. Krystian złapał go za
szczupłe ramię i zmrużył wściekle oczy.
—Co to jest? Lepiej
odpowiedz, nie pogrywaj ze mną— warknął, patrząc w jasnobrązowe
oczy replikanta. Jednak te oczy nie wyrażały złych zamiarów, a
troskę i szczerość.
—To środek chemiczny,
zupełnie bezpieczny dla ludzkiego organizmu, lecz zabójczy dla
Ub'earian. Chcę pomóc twojemu przyjacielowi.
Rudowłosy puścił jego ramię
i powiedział cicho:
—Przepraszam, po prostu
martwię się o niego. Rób co musisz, ratuj go.
Steph skinął głową i
klęknął przy łóżku. Przekręcił na bok głowę nieprzytomnego
chłopca i odsunął opadające na szyję mokre włosy. Przytknął
iniektor do tylnej części szyi, niemal u podstawy czaszki i
nacisnął spust. Cichy syk świadczył o wstrzyknięciu środka.
—Kiedy tkanka macierzowa
obumrze, zjawi się B'aan— powiedział, chowając wstrzykiwacz do
kieszonki i wyjmując inny przedmiot, podobny do wypolerowanej na
lustrzany połysk kuli z niewielkimi rowkami, tworzącymi siatkę na
jej powierzchni —Będziesz musiał mi pomóc go pokonać, ciało
Stepha jest dość... wiotkie, nie dysponuję zbyt wielką siłą.
Nim skończył to mówić ciało
Denisa zadrżało. Krystian z odrazą patrzył, jak z jego ucha
wypełza coś przypominającego dużą, szarą pijawkę, spada na
poduszkę i zmienia kolor na bladoróżowy, po czym nieruchomieje.
—Tkanka macierzowa została
zneutralizowana, teraz czekamy na pasożyta— powiedział blondyn,
stojąc sztywno w pogotowiu.
Krystian strącił palcem
martwego robala na podłogę i zdeptał obcasem, krzywiąc się z
odrazą. Nagle drzwi mieszkania otwarły się z hukiem i do pokoju
wpadł Denis. Orlik wciąż był zdumiony podobieństwem replikanta
do jego chłopaka, ale tym razem nie dał się zwieść. Doskoczył
do niego i silnym ciosem pięści w szczękę powalił go na podłogę,
kopiąc go w żebra w wściekłym amoku. Sobowtór Stepha Wolfe stał
jak oniemiały, patrząc na oszalałego rudowłosego chłopaka,
mszczącego się za swojego kochanka. Jednak jego ciosy były
nieskuteczne, ciało replikanta było dziwnie elastyczne, poddawało
się jego uderzeniom jak gąbka po czym wracało do dawnego kształtu,
a sam replikant rzucał się wściekle na panelach, próbując wstać.
—Krystian, tak nic mu nie
zrobisz— zawołał blondyn, rzucając mu się z pomocą —Trzeba
go wepchnąć do wanny, ja załatwię resztę.
Cofnęli się nieco i pozwolili
podnieść się sobowtórowi Denisa na nogi, po czym razem skoczyli i
zaczęli go spychać w stronę otwartych drzwi łazienki. Stawiał
lekki opór, lecz jego siła również nie była duża, skoro
upodobnił się do delikatnego, szczupłego Denisa. Jednak już przy
samych drzwiach złapał się oboma rekami futryny i nie dał się
wepchnąć dalej. Orlik cofnął się o pół kroku i bezwiednie
wyciągnął w jego stronę prawą rękę.
Nieznana, potężna siła
wepchnęła obcego do łazienki, odrywając kurczowo zaciśnięte
palce od futryny. Przez sekundę balansował na jednej nodze przy
samej wannie, machając ramionami, po czym z rumorem zwalił się do
niej. Steph zareagował natychmiast, chwycił błyszczący kulisty
przedmiot wyjęty z kieszeni, przekręcił go i wrzucił do wanny.
Spokojny do tej pory fałszywy Denis zaczął rzucać się w wannie
jak oszalały, jednak nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Jego
nogi i ramiona tłukły o wnętrze wanny, zmieniając się. Zrobiły
się ciemne, jakby sino-szare, ich kształt też się zmienił,
zaczęły przypominać jakby macki mątwy. Zaczęły się kurczyć,
jakby zapadać w sobie. Chłopcy podeszli do wanny i zajrzeli do
środka.
Resztki macek były wsysane do
błyszczącej kuli, a kiedy znikły całkiem jej lustrzana
powierzchnia rozjarzyła się jasnożółtym blaskiem, jak rozgrzany
metal. Bił od niej silny żar, który zmusił ich do cofnięcia się
do drzwi. Nagle, jak za dotknięciem włącznika, wszystko ustało.
Orlik powoli podszedł do krawędzi wanny i zajrzał do jej wnętrza,
lecz nie było tam niczego poza błyszczącym kulistym przedmiotem.
Blondyn również podszedł i wyminął go, sięgając po kulę.
Wyjął ją z wanny i schował do kieszeni, patrząc na zdumioną
twarz młodego pisarza.
—Ta kula to dezintegrator
molekularny, niszczy żywą tkankę. B'aan został wessany do jego
wnętrza i spopielony— powiedział, przecierając spocone czoło.
Krystian spojrzał na dno wanny, gdzie w jej politurze został
nadtopiony ślad po niedawnym żarze.
—Czy... Denisowi nic już nie
grozi?— zapytał, patrząc z wdzięcznością w brązowe oczy
Qt'azza, alias Steph Wolfe lub Adrian Wilczyński. Obcy pokiwał
głową z ciepłym uśmiechem i odparł:
—Jest bezpieczny, wkrótce
dojdzie do siebie. B'aan pozbawił go co prawda talentu, lecz jego
życiu już nic nie zagraża. A teraz, płomiennowłosy, zostawię
was. Opiekuj się nim dobrze, gdybyś miał jakieś pytania, znasz
Skype Stepha, dzwoń o każdej porze.
—Dziękuję— Krystian
pokiwał głową —Gdyby nie ty...
—To ja dziękuję— przerwał
mu Wolfe —Sam nie pokonałbym B'aana, wygraliśmy dzięki tobie.
Podszedł do otwartych drzwi,
kiwnął głową Orlikowi i wyszedł, zamykając je za sobą.
Rudowłosy przekręcił oba zamki i wrócił do pokoju, do swojego
ukochanego. Położył się obok niego i przytulił jego wciąż
mokrą głowę do twarzy.
—Kochany, obudź się—
szepnął, czule gładząc jego policzek, jednak Denis nie reagował.
Przeleżeli tak ponad trzy godziny, Krystian ciągle głaskał
policzek Denisa i wtulał się w niego, by ogrzać jego ciało. Skóra
chłopca nabrała kolorów, lecz ciągle był nieprzytomny.
Zdesperowany Orlik wstał i zbiegł do samochodu po swoje rzeczy.
Rzucił plecak z ubraniami na podłogę i przyniósł na stolik przy
łóżku torbę z laptopem. Wyjął i uruchomił komputer, odpalił
Skype i połączył się z Wolfe'm. Steph odebrał niemal
natychmiast.
—Jak twój przyjaciel?—
zapytał, ukazując się w okienku wideo. Nie miał na sobie
koszulki, jego szczupłe ramiona i obojczyki były wyraźne w blasku
ekranu.
—Nadal nieprzytomny, zaczynam
się o niego martwić.
—Spokojnie, przez całe życie
toczył go pasożyt, dojście do siebie musi trochę potrwać. Ale
możesz spróbować go obudzić.
—Jak?— zapytał rudowłosy,
powątpiewająco wzruszając ramionami.
—Znajdź to, co was łączy
i... użyj ust— uśmiechnął się blondyn —Nic więcej ci nie
powiem, domyśl się sam o co chodzi. I daj znać, jeśli ci się
uda. To będzie obudzenie przez pobudzenie.
—Gadasz jakimiś zagadkami...
nie lubię tego.
—Jesteś inteligentny,
domyślisz się. A później zapraszam do mnie, opowiem wam z
najdrobniejszymi detalami jak przedstawia się sytuacja, po co tu
jestem i po co przybył tu B'aan. Jeśli chcesz przeżyć i uratować
wasz świat, przyjedziesz. Jeśli los Ziemi i jej mieszkańców jest
ci obojętny, twoja sprawa. Ale pamiętaj, tylko ty jesteś w stanie
coś zrobić, więc nalegam, abyś do mnie przyjechał i mnie
wysłuchał.
—Zrobię to, chociaż nie
podjąłem jeszcze decyzji— odparł Orlik —Zainteresowała mnie
twoja opowieść i to co widziałem na własne oczy. Jeśli będę
umiał pomóc, pomogę.
—W takim razie przyjeżdżajcie
nawet w nocy, ja nie potrzebuję snu.
—Ale my potrzebujemy—
odparł rudowłosy —W każdym razie nawiedzimy cię w najbliższym
czasie.
—Więc do zobaczenia,
płomienna głowo— uśmiechnął się Wolfe i dodał —Powodzenia.
Rozłączył się zanim
Krystian zdążył podziękować. Chłopak odwrócił się do Denisa
i spojrzał w jego twarz, zastanawiając się co miał na myśli
Steph, mówiąc o tym co ich łączy. Przekręcił się na łóżku i
poczuł ostre parcie w kroku, gdzie wciąż trwająca erekcja stawała
się coraz bardziej bolesna. Nagle zerknął na koc uniesiony przez
potężny wzwód ponad kroczem ukochanego i doznał olśnienia.
—Osz ty... sukinkot!!!
Szukaj tego co was łączy...— westchnął głośno, zrozumiawszy
zagadkę Qt'azza.
Odkrył krocze chłopaka i
spojrzał na jego imponujący wzwód. Choć sam miał już w
spodniach solidny namiot, poczuł silniejsze pożądanie. Wyciągnął
rękę i dotknął członka kochanka, gładząc jego twardą nasadę
i nabrzmiałą żołądź. Poruszył dłonią, nasuwając i zsuwając
napletek, lecz Denis nie zareagował. W końcu, zdesperowany,
pochylił się i wziął go w usta, ssąc coraz mocniej. Czuł jak
jego własny penis rozrywa mu spodnie, więc rozpiął suwak i
uwolnił go, chwytając w dłoń. Coraz intensywniej obciągał
Denisowi, onanizując się. Po kilkunastu minutach Nieprzytomny wydał
długie, przeciągłe westchnienie. Orlik spojrzał na jego twarz,
oczy jakby bardziej się uchyliły, lecz jeszcze nie był w pełni
świadom tego co się dzieje. Przyśpieszył i wzmocnił swe
czynności na gnacie Denisa, co coraz częściej wywoływało ciche
jęki i westchnienia. W końcu chłopiec oprzytomniał i całkiem
trzeźwo spojrzał na swój organ, znikający w ustach Krystiana.
—Kry... stian...— szepnął
słabym głosem, jego pośladki zaczęły się napinać. Krople potu
spływały mu po twarzy, w końcu naprężył mięśnie i rudowłosy
poczuł ciepłą, gęstą jak śmietana spermę wtryśniętą mu do
ust. Sam doszedł natychmiast, opryskując nasieniem biodro szatyna.
Uniósł głowę i padł obok
obudzonego przyjaciela, obaj dyszeli ciężko.
—Jak się czujesz?—
wysapał, gdy oddech nieco mu się uspokoił.
—Jestem zmęczony— odparł
Denis —I słaby.
Krystian odgarnął mu z twarzy
długie włosy i owinął ponownie kocem, po czym wtulił się w
niego, nie zapinając rozporka, z którego wystawał jego wciąż
stojący penis.
—Prześpij się, później
pojedziemy kogoś odwiedzić, mamy ważne sprawy do omówienia.
Szatyn kiwnął głową i
zamknął oczy. Po chwili równy i spokojny oddech dał znać, że
chłopiec śpi. Denis sięgnął po laptop i położył go sobie na
brzuchu, po czym połączył się z Qt'azzem.
W oknie wideo znowu pojawiło
się nagie popiersie blondyna.
—Jak twój przyjaciel?—
zapytał, odrzucając jasną grzywkę z oczu.
—Obudził się, dzięki
twojej wskazówce— Krystian kiwnął głową w podziękowaniu.
Wolfe uśmiechnął się i kiwnął głową z uznaniem.
—Wiedziałem, że załapiesz
co mam na myśli, jesteś inteligentny.
—Lubię rozwiązywać
zagadki, pisałem kiedyś krótkie opowiadania detektywistyczne na
blogu.
—Wiem, miałem przyjemność
się z nimi zapoznać— uśmiechnął się sobowtór Stepha Wolfe
—Wiem o tobie sporo, znam twój pisarski talent i podziwiam go. Ale
masz też inny talent, który trzeba rozwinąć. Musicie do mnie
przyjechać, choćby teraz.
—Denis zasnął, dajmy mu
odpocząć— pokręcił głową Orlik —Przyjedziemy jak wypocznie.
Rano na kawę.
—Dobrze, będę na was
czekał— zgodził się obcy —Odpocznijcie, wyśpijcie się, ale
nie każcie mi zbyt długo czekać, czas nie działa na naszą
korzyść.
—Obiecuję, że się zjawimy—
zapewnił go Krystian.
—W porządku, śpijcie—
Wolfe na ekranie uśmiechnął się —Do zobaczenia.
—Nara— odpowiedział
rudowłosy i rozłączył się.
Przytulił się do ukochanego i
starając się nie zważać na monstrualną erekcję, zamknął oczy.
Zapowiada się genialnie! Czekam na więcej! Pozdrawiam. ❤villemo
OdpowiedzUsuń