Rozdział 2 - Wspomnień koszmar

Wolfe otworzył im drzwi w samym żółtym szlafroku i zaprosił do środka. Kiedy szli za min Denis pochylił się do Krystiana i zapytał:
To Steph Wolfe?
No... tak— odparł Orlik,nie bardzo wiedząc jak wyjaśnić chłopakowi to, że mają do czynienia z sobowtórem. Blondyn zaprowadził ich do obszernego, urządzonego skromnie lecz ze smakiem salonu z kominkiem, wielkim telewizorem LED i nowoczesnym stanowiskiem komputerowym.
Napijecie się czegoś? Kawy, herbaty?
Ja poproszę kawę— powiedział rudowłosy i spojrzał na swojego chłopaka —A ty co chcesz?
Ja... wodę...— Denisowi na widok goszczącego ich bożyszcza nastolatków odmiennej orientacji odebrało głos.
Kiedy Wolfe wyszedł do kuchni, Krystian dziabnął kochanka łokciem pod żebro.
Zachowuj się naturalnie, nie gap się na niego jak na ikonę.
Ale... to Steph Wolfe, gwiazda internetu— wyszeptał onieśmielony szatyn. Orlik machnął ręką.
Zobaczysz, nie jest taki idealny, za jakiego go wszyscy uważają.
Wrócił Steph, niosąc na tacy dwa kubki kawy i szklankę z wodą. Postawił naczynia na stoliku i odniósł tacę do kuchni, po czym wrócił z kartonikiem mleka i cukrem, a z szafki obok komputera wyjął paczkę kruchych ciasteczek i, rozpakowaną, postawił na blacie.
Siadajcie i częstujcie się— zachęcił i wskazał im wygodną sofę, obitą materiałem w kolorze kawy z mlekiem. Sam usiadł w fotelu tego samego koloru —Powiedzcie, jak się czujecie? Nie jesteście osłabieni, żadnych zawrotów głowy?
Denis zerknął na Krystiana i odparł sztywno:
Dziękujemy za troskę, u nas wszystko dobrze. Dostanę autograf?
Rudowłosy przyłożył sobie rękę do twarzy i pokręcił głową. Kochany, jesteś beznadziejny, pomyślał.
Chętnie, ale co to jest autograf?— zapytał Wolfe.
Denis, nie przyszliśmy tu po autografy, tylko po wyjaśnienia— upomniał chłopaka Orlik —Zdarzyło się coś dziwnego i chcielibyśmy wiedzieć, jak, z jakiej przyczyny i dlaczego my jesteśmy w to zamieszani.
Blondyn spojrzał na Krystiana i zapytał:
Nie mówiłeś mu o niczym?
Nie wiedziałem jak, poza tym i tak by nie uwierzył.
Możecie nie mówić o mnie tak, jakby mnie tu nie było?— zbulwersował się Denis —Jeśli to mnie dotyczy, to chciałbym wiedzieć o co chodzi.
Zadam ci kilka pytań i proszę, żebyś odpowiedział na nie możliwie jak najszybciej i szczerze— Steph wziął do rąk kubek i popatrzył na szatyna —To bardzo ważne, więc zrób to o co proszę. Co pamiętasz ostatnio, zanim obudziłeś się wczoraj przy Krystianie?
Denis zamyślił się, ale po chwili odpowiedział.
Rozmawiałem z nim przez Skype, potem poszedłem się kąpać i... nie wiem co dalej, nie pamiętam. Obudziłem się z Krystianem.
Rozmawiałem z tobą cztery dni temu— powiedział cicho Orlik —Przez cztery dni leżałeś nieprzytomny w wannie, pełnej wody wymieszanej z twoimi odchodami. Wiedziałeś o tym?
N—nie... ale... czemu leżałem tam tak długo?
Krystian spojrzał wymownie na Stepha, milcząco nakazując mu wyjaśnienie. Blondyn zrozumiał jego wyraz twarzy i kiwnął głową.
Zabrzmi to niewiarygodnie, ale byłeś zainfekowany przez pasożytniczy organizm z innej planety— powiedział, patrząc Denisowi w oczy.
O czym ty do mnie rozmawiasz?— zaśmiał się szatyn —Lubię fantazje, ale w nie nie wierzę.
Ale to prawda— zaznaczył blondyn, odstawiając kubek na blat —Dowodem jest twoja luka w pamięci. A zapewne działy się wokół ciebie inne rzeczy w przeszłości.
Wychowałem się w domu dziecka, co mogło się dziać koło mnie?
Niewyjaśnione zaginięcia, wyjątkowo krwawe morderstwa.
Zapadła cisza, nie przerywana nawet głośniejszym oddechem. Denis spojrzał przestraszonym wzrokiem na rudowłosego.
Marcin... Kasia i Olo...— wyszeptał drżącym głosem —Moja rodzina...
Nie wiem, ja nie potrafię ci tego wyjaśnić. Może on potrafi— Krystian wskazał głową na Wolfe'a, który spoglądał na nich obu. Blondyn pokręcił głową i powiedział zmęczonym głosem:
Wiem, że muszę wam wiele wyjaśnić, ale najtrudniej jest zacząć. Nie wiem od czego mam zacząć. Robiłem to tysiące razy, a ciągle mam z tym problem.
Może zacznij od tego, co powiedziałeś mnie— podsunął Orlik —O replikantach, obcych i w ogóle.
Steph pokiwał głową, napił się kawy i zaczął mówić.
Generalnie cała opowieść sprowadza się do tego, że posiadałeś pewne unikalne zdolności. Na Ziemi żyje zaledwie kilka osób, dysponujących takimi zdolnościami, choć na innych światach są one bardziej powszechne. Dominowały w tej dziedzinie trzy gatunki, Xioni, U'bearianie i Naq'anejczycy. Wśród Xionów talenty te występują niemal u każdego osobnika, w mniejszym lub większym stopniu, dlatego rasa ta uważa się za wyjątkową i uprzywilejowaną. Na ich rodzimej planecie do władzy doszedł wyjątkowo brutalny... człowiek. Mówię człowiek, ponieważ są oni spokrewnieni z waszym gatunkiem, zewnętrznie są dość podobni, choć nieco się różnicie. W każdym razie ten osobnik, Xarrax Morr, obwołał się władcą Wszechświata i rozpoczął kampanię przeciwko wszystkim obdarzonym w kosmosie. Dzięki temu, że potrafił ich wyczuć nawet na odległości międzygalaktyczne, zaczął ich ścigać i bezlitośnie zabijać. Jest potężny, potrafi niszczyć całe planety, co udowodnił na przykładzie U'beare i Naq'anee— głos Wolfe'a zadrżał znacząco —Zniszczył te dwa światy tylko dlatego, że żyli na nich dość utalentowani osobnicy, którzy, jego zdaniem, mogli mu zagrażać. Potrafił zabić miliardy, by dopaść jednostki. Z jednego z tych światów, Naq'anee, pochodzę ja. Nazywam się Qt'azz i upodobniłem się do Stepha Wolfe'a, przejąłem jego życie.
Kutas? Ale imię, raczej nie chwal się nim publicznie— zachichotał szatyn.
Qt'azz, nie kutas— replikant przewrócił oczami —Ale mniejsza z tym, nie ja jestem zagrożeniem. Choć niełatwo to pojąć, jestem waszym sojusznikiem i chcę wam pomóc. Przebyłem niezmierzone kosmiczne odległości, wyczuwając wśród was silną emanację. Musicie wiedzieć, że każdy obdarzony emanuje pewien rodzaj... aury, energii. Im większy dar, tym silniejsza aura, inni obdarzeni mogą ją wyczuć przez ogromne odległości, nawet w innej galaktyce. Tak zacząłem swą podróż na waszą planetę. Mój świat nie istniał już od tysięcy lat, istot zdolnych stawić czoła tyranowi zostało niewiele. Wtedy poczułem potężną emanację i ruszyłem w kierunku, z którego dochodziła. Odkryłem Krystiana i jego ukryty, nie rozwinięty talent. Prawdopodobnie, powtarzam, prawdopodobnie jest najpotężniejszą istotą we Wszechświecie. Jego emanacja jest wielokrotnie silniejsza niż aura Xarraxa. Jestem tu po to, by przygotować cię do walki, płomiennowłosy— spojrzał Krystianowi w oczy —Na Ziemię przybędą różni złoczyńcy, chcący cię zabić i zniszczyć wasz świat. Ja nauczę cię stawiać im czoła.
Znów zapadła cisza. Orlik sięgnął po kubek, ale odstawił go z powrotem na stolik.
Brzmi to jak space opera z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku— westchnął w końcu —Ale, sam nie wiem dlaczego, wierzę ci. Choć nadal nie rozumiem, co to ma wspólnego z Denisem, tego mi nie wyjaśniłeś.
Już mówię. Otóż Denis urodził się z dość znacznymi umiejętnościami, tak jak i ty. Niestety, B'aan wyczuł go i zainfekował w dzieciństwie, z biegiem lat wysysając jego talent i w ograniczonym stopniu również siły witalne. Choć jego gatunek jest spokrewniony z moim, jednak w akcie desperacji posunęli się za daleko, drogą rekombinacji genów przekształcili się w pasożyty, zdolne kraść innym ich talenty. Trwa to wiele lat, jest w sumie nieodczuwalne przez nosicieli, ale zdarzają się wokół nich niewyjaśnione, brutalne mordy. Pasożyt wnika w ciało potencjalnej ofiary, bada jego budowę anatomiczną, po czym, by pozyskać substancje odżywcze, opuszcza zainfekowane ciało i zabija wszystkie żywe istoty w jego pobliżu. Następnie wraca do jego wnętrza i zapada na długi czas w letarg, podczas którego rośnie i upodabnia się do żywiciela. Co pewien czas, mniej więcej co pięć lub sześć ziemskich lat, budzi się i uzupełnia składniki odżywcze, zabijając kilka osób z najbliższego otoczenia zainfekowanego. Pochłania najbardziej wartościowe organy, wątrobę, płuca, serce, mózg i kilka innych, po czym znów zasypia. I tak cyklicznie co pewien czas budzi się, zabija i zapada w letarg, ciągle rosnąc. Przychodzi czas, że jest zbyt duży, by wciąż przebywać w ciele nosiciela. Opuszcza je zatem, zostawiając w jego mózgu szczątkową tkankę macierzową, z którą jest powiązany łączem psychicznym. Ukrywa się w pobliżu swego oryginału i dzięki łączu, upodabnia się do niego nadal, jest to w zasadzie końcowy etap upodobnienia. Kiedy osiągnie finalną formę, dawny nosiciel ginie. Tkanka macierzowa w jego mózgu rozrywa się. Co dzieje się z mózgiem zainfekowanego, chyba nie muszę wam szczegółowo mówić. W każdym razie zdążyliśmy na ostatnią chwilę, Denis. Dzień lub dwa więcej i byłbyś martwy, a B'aan chodziłby między ludźmi jako ty.
Szatyn zagryzł wargi, patrząc w panele podłogi.
Czyli... te wszystkie morderstwa to była sprawka tego... B'aana?
Tak, nie było w tym twojej winy— odparł Qt'azz —Miałeś go w sobie, choć nic o tym nie wiedziałeś.
Czy to oznacza, że też miałem jakiś rzadki talent?
Tak, już o tym mówiłem. Ub'earianie infekują tylko wyjątkowo utalentowane istoty, by przejąć ich umiejętności. Nie potrafię teraz określić jak wielką mocą dysponowałeś, lecz musiała być spora. Inaczej B'aan nie zadałby sobie trudu, by przybyć na waszą planetę i wejść w twoje ciało. Niestety, zdołał pozbawić cię niemal całego daru, pozostały ci tylko szczątkowe umiejętności, których już nie będziesz w stanie rozwinąć. A kiedy wyczuł, że obok ciebie znajduje się inny osobnik, o wyjątkowo potężnej aurze, zaatakował. Z grubsza upodobniony do ciebie, zainfekował Krystiana, jednak na szczęście wyczułem ich obecność i w porę interweniowałem. Gdyby B'aanowi udało się na dobre wniknąć w ciało Krystiana, umarłbyś. Kiedy pasożyt zmienia nosiciela, poprzedni ginie, tak samo jak po osiągnięciu przez Ub'earianina finalnej formy.
Więc... uratowałeś nas, mnie i Krystiana— cicho powiedział Denis —Dziękuję. Za siebie i tym bardziej za niego.
Nie dziękuj, miałem w tym interes. Ale jest to również wasz interes, a właściwie interes całego Wszechświata. Pomogłem tobie, bo jesteś ważny dla Krystiana i prawdopodobnie nie byłby w stanie podjąć walki gdybyś umarł. Jemu pomóc musiałem, bo tylko on może uratować Wszechświat.
Nadal ciężko mi w to uwierzyć, ale coś przekonuje mnie, że to prawda— powiedział Krystian i napił się kawy, która zdążyła już ostygnąć.
Widziałeś B'aana, widziałeś co się z nim stało, chyba to cię przekonuje.
Tak, widziałem i choć mój mózg buntuje się przeciwko temu, wierzę w to. Ale o co toczy się walka? Czego chce ten Morr?
Morr chce eksterminacji wszystkich obdarzonych, jego zdaniem każdy z nich jest dla niego potencjalnym zagrożeniem— odparł Wolfe —Powoduje nim zwykła zazdrość, nie chce dzielić się tak potężnym darem z nikim innym, chce być jedyny i niepowtarzalny. Chce rządzić całym Wszechświatem. I bezlitośnie do tego dąży.
A o co chodzi z tym darem?— zapytał Denis, trzymając w drżących rękach szklankę z wodą.
Obcy zamyślił się na chwilę.
Wyjaśnienie tego jest najtrudniejsze, bo nikt z ludzi nie traktuje poważnie takich rzeczy— westchnął w końcu —Reakcja Krystiana była taka, że mnie wyśmiał.
No wybacz, ale każdy by cię wyśmiał jakbyś zaczął gadać o czarach— parsknął rudowłosy. Replikant kiwnął głową z uśmiechem i odparł:
Rozumiem to, gdybym nie znał prawdy, prawdopodobnie też bym tak reagował. Ale to szczera prawda i jestem w stanie wam to udowodnić.
Wyciągnął ramię w stronę kominka, w którym nagle buchnął płomień. Niewielki ruch palców podzielił go na kilkanaście pojedynczych języków, z których jeden uniósł się w powietrze i popłynął na środek salonu. Pozostałe poleciały za nim i poczęły krążyć wokół niego jak satelity, nie gasnąc ani na sekundę.
To tylko maleńka cząstka moich umiejętności— powiedział Wolfe —Mógłbym rozpętać tu piekło, spopielić ten dom, dzielnicę, a nawet miasto. Posiadam trzeci stopień umiejętności czerpania i wykorzystania elementów. A ty— wskazał na Krystiana, a płomyki popłynęły w jego kierunku i zaczęły krążyć nad jego kasztanowo rudą głową —Ty jesteś miliony razy potężniejszy ode mnie. Prawdopodobnie możesz osiągnąć najwyższy, czwarty stopień umiejętności. Możesz stworzyć lub zniszczyć planetę, miliony planet, całe galaktyki, a być może nawet inny Wszechświat.
Cisza, która zapadła aż dzwoniła w uszach.
Ale, skoro posiadam taki dar— odezwał się w końcu Orlik —dlaczego nigdy nie zauważyłem u siebie jakichś jego oznak? Nigdy nie użyłem tej mocy, nawet nieświadomie?
Ależ użyłeś— odparł Steph, gasząc wiszące nad głową Krystiana płomyki—Zrobiłeś to wczoraj, wpychając B'aana do wanny. Nie zrobiłeś tego rękoma.
Krystian spojrzał na niego wielkimi jak spodki oczami.
Racja, ja tylko... wyciągnąłem w jego stronę rękę i on... coś wepchnęło go do wanny.
Podświadomie użyłeś elementu Ziemi, grawitacji— powiedział obcy z delikatnym uśmiechem —W dzieciństwie pewnie też zdarzały ci się takie incydenty, ale mogły być bardzo drobne, niezauważalne. Moc rośnie z wiekiem, chociaż talent ma się od urodzenia duży lub mały. Miałeś i masz ogromny talent, ale znikome umiejętności. Ale ich rozwijaniem zajmę się ja, jeśli zechcesz je rozwijać i pozwolisz mi na to. Sam posiadam dość mierne umiejętności, lecz mogę ci pomóc odkryć i rozwinąć twoje. Decyzja należy do ciebie, wszystko w twoich rękach.
Krystian w zamyśleniu stukał palcami w kubek, gapiąc się na jego błękitną politurę. W końcu wyprostował się i spojrzał w oczy replikanta.
Dobrze— oznajmił —Pozwolę ci na wszystko, o ile nie będzie to zagrażać nikomu w moim otoczeniu. Ani nikomu na całym świecie. To mój warunek.
Bez obaw, nie przybyłem tu po to, żeby kogokolwiek krzywdzić. Jestem tu, by ratować waszą planetę. Jestem tak zdesperowany, że gdybyś odmówił, stanę do walki sam, choć to nie mój świat. Nie mam najmniejszych szans, ale nie mogę pozwolić Xarraxowi na zniszczenie Ziemi. Ani innych światów.
Rozumiem i widzę, że masz swoje powody. Dlatego zgadzam się na naukę. Jeśli będę potrafił, pomogę— Orlik wstał i poprawił spodnie, mocno uwierające w kroku.
Zaczynamy od jutra— Steph również wstał —Udamy się w jakieś ustronne miejsce i poćwiczymy, pokażę ci jak czerpać z elementów. Opowiem ci o nich wszystko co wiem. A potem ty pokażesz mi co potrafisz.
Zgoda, ale Denis pójdzie z nami.
Oczywiście, nie widzę problemu, może nam towarzyszyć— zgodził się blondyn i wyciągnął dłoń. Krystian uścisnął ją i ruszył w stronę drzwi, a Denis poszedł za nim. Internetowe bożyszcze nastolatków różnych orientacji odprowadziło ich do wyjścia i pożegnało.


Mówił prawdę, czy to wariat?— zapytał Denis, gdy wsiedli do samochodu. Rudowłosy uruchomił silnik i ruszył w milczeniu, jednak po chwili odezwał się.
Myślę, że jednak to wszystko prawda. Kosmici i magia, trochę to pokręcone, ale mam wrażenie, że on wierzy w to co mówi, a to mnie przekonuje.
Jechali przez jakiś czas w milczeniu. Szatyn zerkał na kochanka.
Znamy się od dziecka, jesteś wyjątkowym człowiekiem, ale nigdy bym nie przypuszczał, że dysponujesz jakąś tajemniczą mocą— wydusił w końcu. Orlik zaśmiał się cicho, wrzucając kierunkowskaz.
Sam nie do końca jeszcze w to wierzę. Ale jutro przekonamy się, czy to prawda.
Szybko dotarli do domu.




Istnieją cztery podstawowe elementy, z których można czerpać i używać ich— Wolfe zabrał chłopców za miasto, nad niewielki dziki staw, w miejsce rzadko odwiedzane przez ludzi. Tam rozpoczęli naukę.
Ogień, woda, ziemia i powietrze— podpowiedział Orlik a Steph potwierdził skinieniem głowy.
Dokładnie tak. Słabsi obdarzeni potrafią opanować tylko pojedyncze elementy, i to najczęściej w znikomym stopniu. Ale ci silniejsi mogą z powodzeniem opanować wszystkie cztery i wtedy osiągają pierwszy stopień umiejętności. Sprawdźmy, czy potrafisz używać elementów podstawowych.
Ale niby jak mam to zrobić?— Krystian wzruszył ramionami z irytacją —Przecież nigdy tego nie robiłem.
Najłatwiej jest czerpać z elementu ziemi, gdyż jest najpowszechniejszy i występuje wszędzie na powierzchniach planet. Postaraj się wyczuć siłę tego elementu, wczuj się w Ziemię, spróbuj zaczerpnąć jej mocy.
Ale nie potrafię, mówię ci, nigdy tego nie robiłem.
Zrobiłeś to wtedy, w twoim domu, kiedy wepchnąłeś B'aana do wanny. Możesz to zrobić znowu, ale w pełni świadomie— zachęcił go blondyn —Po prostu spróbuj, wczuj się w emanację mocy Ziemi.
Rudowłosy zamknął oczy i skoncentrował się na ziemi pod stopami. Przez dłuższą chwilę nie czuł niczego, ale po chwili... po chwili poczuł mrowienie dziwnej energii, koncentrującej się w jego ciele. Otworzył oczy i spojrzał na replikanta.
Nie mogę w to uwierzyć, ale coś czuję.
Doskonale, teraz postaraj się zaczerpnąć tej siły i użyć jej do wykopania rowu w ziemi— zachęcał Wolfe.
Twarz Krystiana stężała w skupieniu. Potężna, nieznana siła wtargnęła w jego ciało, lecz opanował ją i zablokował, aby nie pobrać za dużo.
Ziemia pod stopami chłopaków zadrżała, powierzchnia wody w stawie zmarszczyła się. Orlik wyciągnął rękę w stronę niewielkiego pagórka, porośniętego wysoką trawą. Nagle pagórek został rozerwany jak wybuchem, czarna ziemia, korzenie traw i grudki wilgotnej gliny rozprysnęły się na boki, sypiąc im w oczy. W porę zdążyli je zamknąć, lecz we włosach i na ubraniach mieli pełno ziemi.
Świetnie, chociaż trochę przesadziłeś z ilością mocy— powiedział blondyn, zdejmując z bluzy wijącą się dżdżownicę i otrzepując ubranie —Potrafisz czerpać z elementu ziemi, ale jeszcze nie umiesz tego kontrolować. W każdym razie masz wielką moc, poczułem ją w sobie, na moment mnie oślepiła.
To chyba dobrze, że jest duża?— zapytał Orlik, uwalniając pobraną energię z powrotem do ziemi.
Bardzo dobrze, ale zbyt dużo pobranej mocy może czasami wyrwać się spod kontroli i spowodować spore zniszczenia. Trzeba nauczyć się ją kontrolować, trzymać na wodzy.
Rozumiem, następnym razem postaram się bardziej.
Dobrze, potrafisz czerpać i wykorzystywać najpowszechniej występujący element, teraz spróbujmy z najrzadszym, ogniem. Zrób to w podobny sposób, ale bądź maksymalnie ostrożny. Im rzadziej występujący element, tym większa jego potęga i tym łatwiej o utratę kontroli nad nim.
Krystian ponownie zamknął oczy i skupił się. Denis dla bezpieczeństwa cofnął się kilka metrów i schował za grubym pniem samotnej wierzby, rosnącej w pobliżu. Krystian trwał bez ruchu, oddychając spokojnie i koncentrując się. W końcu potrząsnął głową.
Nic z tego nie będzie, niczego nie wyczuwam.
Dobrze, zrobimy to inaczej— Steph zaczął zbierać małe gałązki i kępki suchej trawy, po czym splątał je ze sobą tworząc coś w rodzaju rusztowania, mocowanego za pomocą trawy. Wrzucił je do stawu i na sam wierzch poukładał więcej suszu traw, liści i gałązek.
Spróbuj to rozpalić zanim namoknie i zatonie— powiedział i cofnął się na bezpieczną odległość od wody. Krystian wpatrzył się w pływający wiecheć suszu i skoncentrował. Nadal niczego nie czuł, ale uruchomił wyobraźnię. Pomyślał o promieniach słonecznych, o ich gorącu, o skupianiu ich. Z powierzchni stawu oderwał się nieregularna, trzęsąca się kula wody i zawisła w powietrzu jak duża, trzydziestocentymetrowej średnicy kropla. Spłaszczyła się lekko i zawisła nad pływającą kupą chrustu i trawy. Zdziałała jak soczewka, skupiła promienie słońca na suchych gałązkach i trawach, po kilku sekundach uniosła się z nich smużka dymu. A po chwili buchnął żywy płomień.
Świetnie!— zawołał Steph —Ale bądź ostrożny, kontroluj ogień.
Skupiony Krystian nie dał po sobie poznać, że go usłyszał. Płomyk stawał się coraz większy, rósł i pęczniał, po chwili utworzył półmetrową kulę ognia i wciąż się powiększał. Na czole rudowłosego pojawiła się pulsująca żyła, widać było, że z najwyższym trudem stara się panować nad żywiołem. I przegrywał tę walkę, kula potwornego żaru rosła, pęczniała, wyglądała jak miniaturowe słońce. Biło od niej gorąco, które uderzało w twarze chłopców jak żar z pieca hutniczego.
Krystian, panuj nad tym, bo nas pozabijasz!— zawołał Wolfe, cofając się od palącego skórę gorąca. Ale Krystian tracił kontrolę, element ognia był zbyt potężny. Pływająca tratwa z trawy i gałązek została spopielona na ich oczach, po chwili woda pod świecącą jasno i wciąż rosnącą kulą gorąca zaczęła parować. Nawet trawa na brzegach stawu zaczęła żółknąć i wysychać. Rozpalona sfera miała już ponad metr średnicy, kiedy blondyn osłonił oczy od żaru i krzyknął:
Zgaś to, bo tu zginiemy!
Tym razem rudowłosy go usłyszał, ogromnym wysiłkiem woli wepchnął małe słońce pod wodę, która zagotowała się gwałtownie a na powierzchnię zaczęły wypływać martwe rybki. Buchnęły kłęby pary, cały staw skrył się za nimi. Orlik machnął ręką w górę, zerwał się wiatr wiejący jakby pionowo w dól, prosto w lustro wody. Para rozwiała się, wrzenie ustało. Po spokojnej powierzchni małego zbiornika, którego poziom zdecydowanie się obniżył, pływały tylko martwe ryby.
Krystian opadł na kolana, zlany potem i trzęsący się. Wolfe i Denis podbiegli do niego.
Jak się czujesz?— zapytał replikant, patrząc w jego rozbiegane oczy.
To... chciało mną zawładnąć— wystękał rudowłosy —Rozrywało mnie od środka, czułem ból tutaj— położył rękę na piersi.
Zaczerpnąłeś zbyt wiele elementu ognia i nie mogłeś nad tym zapanować— wyjaśnił Steph —Na szczęście udało ci się odzyskać kontrolę, w przeciwnym razie spaliłbyś nas i prawdopodobnie całą okolicę.
Orlik drżącą dłonią przetarł pokrytą perlistym potem twarz.
Zaczynam bać się tego całego czerpania, chyba zbyt opacznie zgodziłem się, żebyś mnie tego nauczył.
Nic się nie stało, pokazałeś, że umiesz to kontrolować, zapanowałeś nad ogniem— odparł blondyn —A przy okazji wyszło na jaw, że potrafisz też kontrolować pozostałe elementy, wodę i powietrze. To nie udało się jeszcze nikomu w tak krótkim czasie, jesteś naprawdę potężny.
Może i tak— sapnął Krystian, wstając chwiejnie i opierając się na ramieniu Denisa —Ale sam nie wiem, jak to zrobiłem.
Bo robisz to spontanicznie, ale nauczę cię nad tym panować. A później... później zajmiemy się dalszym szkoleniem.
Krystian wyciągnął ramię w stronę stawu, martwe rybki zaczęły wykazywać oznaki życia, nagle zanurkowały w głębinę.
Jeśli będę musiał walczyć, pewnie będę też musiał zabijać— powiedział smutno —Zdecydowanie wolę kreować niż niszczyć. Jestem pisarzem, nie wojownikiem.
Niestety, wróg z którym przyjdzie nam się zmierzyć nie jest z tych, którzy negocjują. Będziesz musiał stać się wojownikiem, co nie przeszkodzi ci w pozostaniu artystą. Walka również może być sztuką.
Chyba czytałeś „Sztukę wojny” Sun tzu— westchnął Orlik, przewracając oczami —Tam jest pełno takich banałów.
Czytałem i przyznam, że jak na przedstawiciela waszego dość prymitywnego gatunku, ten człowiek nieźle zrozumiał ideę walki i jej zasady. Warto się nimi kierować.
Dobra, skończmy ten temat— Krystian uciął dyskusję —Cieszę się, że nikogo nie zabiłem dzisiaj. Poza rybami, oczywiście. Aż strach pomyśleć, co mogłoby się stać, gdybyśmy pojechali poćwiczyć na publiczne kąpielisko...



Rudowłosy pewnie prowadził samochód, odwożąc Wolfe'a do domu. Praktycznie nie rozmawiali, to co wydarzyło się nad stawem wywarło na nich wielkie wrażenie. W skupieniu prowadząc auto, Krystian cały czas myślał o tej niezmiernej, potężnej mocy, która na chwilę wzięła go w swe posiadanie, owładnęła nim. Cieszył się, że zdołał ją ujarzmić i stłamsić, nie dopuszczając do śmierci przyjaciół. Dzięki temu nabrał pewności, że już nigdy nie pozwoli takiej mocy wyrwać się spod jego kontroli.
Zatrzymał auto pod domem Stepha. Blondyn spojrzał na niego i powiedział:
Nie rezygnuj teraz, masz w sobie ogromne, niespotykane pokłady talentu. Nie spotkałem takiej potęgi w całym swoim życiu, a żyję już naprawdę długo. Licząc w ziemskich latach, mam ich ponad dwa tysiące. Nie lekceważ swojej siły, pozwól mi ją rozwijać.
Bez obaw, teraz już nie mogę zrezygnować, nie chcę. Pociąga mnie ta moc, być może da się ją wykorzystać do lepszych celów, nie tylko do walki. Ale muszę się jeszcze wiele nauczyć, i ty mi w tym pomożesz.
Tak będzie— odparł sobowtór Wolfe'a i otworzył drzwi auta —Jeśli nie macie na jutro żadnych planów, to spotykamy się u mnie na kolejną lekcję.
Wysiadł z samochodu, zatrzasnął drzwi i bez słowa poszedł w stronę furtki. Szatyn spojrzał na ukochanego.
Jeśli to, co on mówił jest prawdą, to musisz walczyć— powiedział —Ja mu wierzę.
Ja też i to mnie właśnie martwi. Nie chcę zabijać.
Wiem, jesteś dobry, dobry aż do szpiku kości i to właśnie w tobie kocham. Boję się. O ciebie, o nas. O to, że walka zmieni cię w kogoś innego, bezlitosnego. W kogoś, kogo trudno będzie mi kochać tak samo, jak ciebie teraz kocham.
Rudowłosy odwrócił głowę do chłopaka i uśmiechnął się do niego ciepło, odrzucając z czoła kasztanowe włosy.
Nic nie jest w stanie zmienić mnie na tyle, żeby coś między nami mogło się zepsuć. Nigdy nie będę zły dla ciebie, ale nie okażę litości tym, którzy będą chcieli cię skrzywdzić— powiedział, delikatnie gładząc policzek Denisa. Ten zamrugał, powstrzymując łzy i złapał go za dłoń. Przyciągnął ją do ust i pocałował.
Wiem, kochany. A teraz wracajmy do domu, jestem głodny i mam we włosach pełno ziemi.
Orlik oderwał się od ukochanego i ruszył z podjazdu Stepha.


Po prysznicu i kolacji położyli się do łóżka i oglądali telewizję. Jednak nie słuchali zbyt uważnie, ich myśli wciąż nurtowały ostatnie wydarzenia, w których uczestniczyli.
Krystian, myślałem dużo o tym, co mówił Steph— szatyn wtulił się w pierś kochanka —Ten cały B'aan... on zabił Marcina. Ola i Kasię też.
To nie twoja wina, po prostu znaleźli się w niewłaściwym miejscu i czasie. Nikt nie mógł wiedzieć, że ten obcy w tobie siedzi i może zabijać.
Ale... Marcin... on był jednym z nas, był naszym przyjacielem.
Kochany, choć minęło już tyle lat, ja też wciąż o tym myślę. I wciąż mi go brakuje. Czasami zastanawiam się, jaki byłby, gdyby nie został zabity. Od dnia jego śmierci nie przestałem go wspominać.
A ja wciąż śnię o tej nocy, gdy zginął— Denis zadrżał —Wciąż wszystko pamiętam, upływ czasu nie zatarł nawet najmniejszego szczegółu...


11 lat wcześniej
Krzyk rozszedł się po korytarzu i nagle ucichł. Tomek, konserwator i nocny stróż zerwał się z krzesła w swojej dyżurce i nadstawił uszu. Jednak krzyk już się nie powtórzył. Roztrzęsiony, sięgnął po latarkę i gaz pieprzowy i wyszedł na korytarz. W nocy wychowankowie domu dziecka powinni już dawno spać, lecz czasami zdarzało się, że starsi chłopcy przemycali do swych pokojów alkohol lub miękkie narkotyki. Następstwami takich wybryków bywały awantury i bójki, na czym cierpieli zwykle najmłodsi pensjonariusze.
Tomasz ruszył korytarzem w kierunku, z którego, jak mu się zdawało, doleciał krzyk. Przystawał pod kolejnymi drzwiami, nasłuchując, lecz dolatywały go tylko spokojne oddechy śpiących chłopców. Dotarł do ostatnich drzwi i przyłożył do nich ucho. Z początku nic nie słyszał, lecz nagle za drzwiami rozległ się dziwny, jakby mokry dźwięk, jakby coś spadło w kałużę lub na przesiąkniętą wodą wykładzinę. Potem usłyszał osobliwe trzaski i mlaskanie. Cofnął się od drzwi i drżącą ręką sięgnął do klamki. Drzwi były zamknięte, więc odpiął z paska kółko z zapasowymi kluczami.
Z nerwów zapomniał, że dyrektorka stanowczo nakazała zamykanie pokoi, by zapobiec rozprowadzaniu alkoholu i innych używek wśród wychowanków. Ręce mu drżały, kiedy włożył klucz do zamka i otworzył drzwi. W środku było ciemno, lecz wyczuł jakiś nieprzyjemny, ciężki zapach. Sięgnął do włącznika i kiedy światło zalało pokój, zamarł z przerażenia.
Na środku pokoju, w czerwonej plamie krwi na szarej wykładzinie, leżało ramię. Było to małe ramię, bez wątpienia należało do dziecka. Z piętrowego łóżka pod ścianą dobiegł jakiś odgłos.
Tomek spojrzał w tę stronę i prawie puścił pawia. Na łóżku leżały rozerwane zwłoki jednego z wychowanków. Klatka piersiowa wyglądała, jakby została otwarta od środka, mostek pęknięty. Głowa niemal oderwana od korpusu, trzymała się jedynie na paseczku skóry, zwłoki nie miały lewego ramienia, które leżało na środku pokoju. Stróż zrobił krok w stronę ciała, przypominając sobie nazwisko zabitego. Marcin Gawlicki, sześć lat.
Po drugiej stronie pokoju stało drugie piętrowe łózko, na dolnym posłaniu leżał drugi chłopiec. Na pierwszy rzut oka nie widać było u niego żadnych obrażeń. Tomasz podszedł do niego i potrząsnął za ramię, lecz nie przyniosło to żadnego efektu, chłopiec był bezwładny jak szmaciana lalka. Jednak oddychał, co Tomek niezwłocznie sprawdził przez przyłożenie ucha do jego nosa.
Od strony rozprutych zwłok doleciał jakiś odgłos. Mężczyzna spojrzał w tę stronę i poderwał się na nogi; z wnętrza klatki piersiowej trupa wypełzał jakiś kształt. Miał małe, szponiaste dłonie, łysą głowę i jakby nie do końca ukształtowane kończyny dolne. Cały pokryty był krwią i kawałkami organów zabitego.
Spojrzał na Tomka szkliście czarnymi oczyma i zawył jak potępieniec, z jego otwartych ust zwisał strzępek jakiegoś zjadanego narządu. Spadł na ziemię i pełznąc po podłodze, ruszył na Tomka z dziwnym jazgotem, wlokąc owiniętą wokół siebie część jelita ofiary. Tomasz chwycił w ramiona śpiącego dzieciaka i odwrócił się do drzwi, lecz potknął się o leżące na podłodze ramię i upadł, wypuszczając chłopaka z rąk. Rachityczny karzeł coraz szybciej pełzł w jego stronę, wydając stęknięcia i skrzeknięcia. Przerażony mężczyzna zerwał się i wybiegł z pokoju, zostawiając w nim drugiego chłopca. Zatrzasnął drzwi i puścił się biegiem do dyżurki, tam natychmiast zadzwonił na policję.
Policjanci przybyli na miejsce w rekordowym czasie, nie minęło nawet pięć minut. Grupę prowadził lekko szpakowaty, lecz szczupły i dobrze zbudowany policjant w skórzanej kurtce i czarnych jeansach. Wyjął odznakę i przedstawił się.
Starszy inspektor Albert Kowalski. Może nam pan powiedzieć co tu się stało?
W ostatnim pokoju na lewo leżą zwłoki jednego z wychowanków naszej placówki— drżącym głosem odparł Tomasz —Coś... ktoś go zamordował. Usłyszałem jakiś hałas, poszedłem sprawdzić i znalazłem zwłoki. Był tam też drugi chłopiec, żywy ale nieprzytomny. Chciałem go wynieść, ale w panice przewróciłem się i wypadł mi z rąk. Mam nadzieję, że nic mu nie jest. Uciekłem jak zwykły tchórz...— załkał i schował twarz w dłoniach.
Panie Tomku, spokojnie. Niewielu zdobyłoby się nawet na ty, by wejść do tego pokoju— uspokoił go gliniarz —Nasi ludzie tam pójdą, proszę dać im klucze.
Tomek bez słowa oddał pęk kluczy gliniarzom, którzy poszli do pokoju. Po chwili rozległy się ich podniesione głosy:
O kurwa, ale jatka.
Chyba puszczę spawa.
Tu jest drugi! Żyje!
Słysząc ostatnie słowa, Tomasz wyminął pilnującego go Alberta i popędził korytarzem. Policjant pobiegł za nim, wpadli do pokoju razem. Stróż, gdy tylko ujrzał żywego, przytomnego Denisa, klęknął przy nim i chwycił go w ramiona.
Przepraszam— jęknął —Wybacz mi, że cię upuściłem.
Chłopiec nie reagował na jego słowa, wyglądał jakby był w szoku. Policjanci odciągnęli mężczyznę i zajęli się małym. Kowalski zaprowadził Tomka z powrotem do dyżurki i zmusił do zajęcia miejsca w fotelu.
Panie Tomku, rozumiem pańskie nerwy, ale nie powinien pan tam wchodzić. Musimy najpierw zabezpieczyć ślady, każde wtargnięcie na miejsce zbrodni może je zatrzeć. Rozumiem troskę o dzieciaka, ale proszę się uspokoić. Chłopak jest bezpieczny, zaraz zbada go lekarz.


Godzinę później ekipa techników zabezpieczyła i sfotografowała miejsce zabójstwa. Lekarz z zakładu medycyny sądowej zbadał szczątki zamordowanego i z przygnębioną miną wszedł do dyżurki, gdzie Albert Kowalski siedział z Tomaszem.
Doktor westchnął przeciągle i usiadł obok policjanta.
Jeszcze się trzęsę— powiedział cicho —Pracuję jako anatomopatolog już prawie dwadzieścia lat, badałem tysiące zwłok w różnym stanie, ale żadne nie wywarły na mnie takiego wrażenia. Na pierwszy rzut oka wygląda na to, że tego chłopaka rozerwano od środka. Zniknęły najważniejsze organy, serce, nerki, wątroba, trzustka. Mózgu też nie ma, oczu również. To po prostu nieludzkie bestialstwo— ukrył twarz w dłoniach by ukryć szklące się oczy.
Jakie wnioski, doktorze?— zapytał Inspektor, który, również wstrząśnięty, starał się to ukryć.
Sam nie wiem, spotykam się z takim przypadkiem pierwszy raz— lekarz sądowy podniósł głowę —Wstępnie, jego ciało zostało rozerwano od środka. Usunięto kluczowe organy. Rany wyglądają na rozerwane, więc sądzę, że nie użyto żadnych narzędzi. Na niektórych krawędziach ran widoczne ślady zębów, jakby ktoś lub coś zjadało chłopaka. To może tłumaczyć brak narządów. Na tę chwilę mogę powiedzieć tyle, więcej po przeprowadzeniu autopsji.
Kryminalistycy coś mówili?
Znaleźli odciski rąk na ścianie nad łóżkiem chłopaka— odparł lekarz —Krwawe odciski. Małe, zbyt małe nawet jak na tego zabitego dzieciaka. Drugi jest starszy, więc też nie są to odciski jego dłoni, ale to stwierdzą po dokładnej analizie daktyloskopijnej.
Inspektor westchnął i spojrzał na Tomasza.
Co pan tam widział, panie Tomku? Tylko szczerze, nikt nie weźmie pana za wariata.
Tomek wzruszył ramionami.
Bałem się o tym mówić właśnie ze względu na to, żeby nie wzięto mnie za wariata. Nie piję alkoholu, nie biorę narkotyków, ale to co widziałem było gorsze niż najkoszmarniejsza wizja naćpanego.
Co pan widział?
Z ciała Marcina, tego zabitego, wyszło coś... nawet nie potrafię tego nazwać. Jakiś zdeformowany człowieczek. Spadł na podłogę i zaczął pełznąć w moją stronę, dlatego spanikowałem i uciekłem. Denis wypadł mi z rąk... Był cały we krwi chłopca...
Dobrze, wystarczy panie Tomku, widzę że mówienie o tym wiele pana kosztuje— Kowalski położył mu rękę na ramieniu w uspokajającym geście —Proszę zadzwonić do dyrekcji domu dziecka, niech tu przyjadą. Zresztą, niech pan wezwie wszystkich pracowników placówki.
Jaźwiński pokiwał głową i sięgnął po słuchawkę telefonu.


Przez ponad trzy godziny policjanci wałkowali pracowników domu dziecka, przesłuchując ich szczegółowo. Niewiele się dowiedzieli, tymczasem zaczęło świtać. Inspektor Kowalski i Tomasz wyszli przed budynek zapalić. Palił Albert, Jaźwiński wyszedł tylko dla towarzystwa, ponieważ gliniarz go o to poprosił.
To wszyscy pracownicy?— zapytał policjant, wypuszczając kłęby dymu.
Dyrektorka, wychowawcy, psycholog— wyliczał Tomasz —Wszyscy oficjalni pracownicy, jest jeszcze dwójka wolontariuszy, nastolatków z pobliskiej szkoły i lekarz z przychodni, ale jest na urlopie.
Ich też przesłuchamy, ale to może poczekać do rana. Lekarz z pogotowia właśnie bada tego chłopaka... Denisa? Tak, Denis. Niedługo będziemy znać wyniki obdukcji— wyrzucił tlący się niedopałek —Wracajmy.
Weszli do budynki i w dyżurce zastali czekającego już lekarza w pomarańczowym uniformie pogotowia, oraz otulonego kocem Denisa. Albert bez słów porozumiał się z doktorem, który zaczął mówić.
Małemu nic nie jest, poza lekkim niedożywieniem. Krew na ciele nie jest jego, to prawdopodobnie krew zabitego. Ma niewielkiego guza na głowie, całkiem świeżego.
Pewnie nabił go sobie, kiedy wypadł mi z rąk— wtrącił Tomek —Potknąłem się, kiedy chciałem go wynieść z pokoju.
No to znamy już pochodzenie guza— sucho oznajmił lekarz, najwyraźniej nieprzywykły do tego, że ktoś mu przerywa —Chłopak jest w niezłym stanie, możecie go przesłuchać ale byłoby dobrze, jakby zbadał go ktoś dokładniej w szpitalu.
Dziękujemy, doktorze— inspektor i lekarz podali sobie ręce,medyk opuścił dyżurkę. Albert spojrzał na milczącego chłopca i klęknął przed nim, starając się widzieć jego oczy, wbite w kafle posadzki.
Jak się czujesz, mały?— zapytał, patrząc w oczy chłopca, które przesunęły się na plamkę krwi na rękawie piżamy —Pamiętasz co się stało w waszym pokoju?
Denis odpowiedział tak cicho, że tylko gliniarz mógł go usłyszeć:
Dobrze...
Jego rozszerzone źrenice nieruchomo wpatrywały się w plamkę, był w szoku. Policjant delikatnie położył mu dłoń na ramieniu.
Opowiedz mi wszystko co pamiętasz, to bardzo ważne.
Chłopak zerknął na niego i z powrotem wbił spojrzenie w plamę krwi.
Położyliśmy się spać... a potem obudziłem się jak już policjanci mnie podnieśli. Nic więcej nie widziałem.
Albert pokiwał głową i wstał. Doskonale wiedział, że jeśli mały jest w szoku, jego pamięć może nie działać prawidłowo i blokować wspomnienia makabrycznych scen. Postanowił nie dręczyć go pytaniami i poczekać z nimi, aż chłopiec będzie w lepszej kondycji psychicznej. Usiadł obok i zagaił niezobowiązująco:
Jak się nazywasz?
Denis Szuster.
Ile masz lat?
Siedem, proszę pana.
A twój kolega, ten Marcin, ile miał?
Sześć...— twarz małego wykrzywiła się w grymasie płaczu, oczy wypełniły się łzami, lecz nie zaszlochał, tłumił to w sobie.
Nie płacz, jesteś dużym chłopcem— pocieszył go Kowalski —Powiedz mi, czy Marcin miał jakichś wrogów wśród innych wychowanków domu dziecka?
W tym momencie chłopak rozpłakał się na dobre, nie był w stanie wydusić ani słowa. Tomasz usiadł przy nim i objął go ramieniem.
Na to pytanie ja mogę odpowiedzieć, inspektorze— powiedział, uspokajająco głaszcząc chude ramiona chłopca, który przylgnął do niego jak rodzony syn—Znam tu wszystkich, wiem jakie stosunki panują między chłopakami. Starsi zawsze gnębią młodszych, tak już jest ten cholerny świat zbudowany.
Zrobi mi pan listę nazwisk wszystkich starszych chłopaków, którzy mieli kontakt z ofiarą?
Jeżeli ma pan coś do pisania, inspektorze, podam je panu z pamięci.
Albert wyciągnął z wewnętrznej kieszonki skórzanej kurtki notatnik i pióro.
Proszę mówić.
Krystian Orlik, osiem lat, jest u nas od pięciu. Opiekował się tym małym, Marcinem, razem z Denisem byli trójką najbliższych przyjaciół. Bronili go przed prześladowaniami starszych.
A ci starsi, zna pan nazwiska?
Oczywiście, chłopcy nazywają ich „cwaniakami”. Najstarszy i przywódca tej bandy ma 12 lat, nazywa się Sebastian Motłoch. Wyjątkowo wredny dzieciak, pochodzi z patologicznej rodziny.
Coś mi mówi to nazwisko, i wiąże się to z tym domem dziecka. Nie zajmowałem się tą sprawą, ale między gliniarzami krążyły pogłoski i coś mi utkwiło w pamięci— policjant zmarszczył czoło, próbując sobie przypomnieć czego dotyczyły zasłyszane wśród kolegów informacje.
Afera pedofilska z udziałem księdza— podsunął Tomek —Rok temu.
Kowalski pstryknął palcami.
Tak, to było to. Teraz pamiętam. Ksiądz molestował kilku chłopaków, w tym tego Motłocha.
Nie tylko jego, pozostałych „cwaniaków” również. I próbował też z ofiarą, ale jego koledzy i nasi wolontariusze interweniowali. Była wielka awantura, dyrektorka o mały włos nie zwolniła naszego dyżurującego lekarza, ponieważ pomagał chłopcom pogrążyć klechę— streścił Tomek. Policjant machnął ręką.
Nie znam szczegółów, utkwiło mi tylko nazwisko Motłoch. I Dudek, to chyba ten ksiądz, prawda? Proszę mi podać nazwiska pozostałych „cwaniaków”, panie Tomaszu.
Krzysztof Ordończyk, dziewięć lat i Adam Kozioł, osiem— odparł stróż. Albert zanotował wszystko i spojrzał na mężczyznę.
Czy to już wszyscy?
Tak, pozostali nawet nie zwracali uwagi na młodszych. Widać nie wszyscy starsi chłopcy są bydlakami.
Poproszę jeszcze nazwiska tych wolontariuszy, ich też będziemy musieli przesłuchać.
To dwójka piętnastolatków z pobliskiej szkoły, chłopak i dziewczyna. Darek Pchełka i Ada Pietrzyk. Znaczy, Adrianna— sprostował Tomek. Kowalski zanotował ich nazwiska i schował notes.
Dobrze, na razie to wszystko, dziękuję panie Tomku— powiedział i spojrzał na chłopca, który przestał już płakać —Na pewno dobrze się czujesz, Denis?
Boli mnie... boli mnie tyłek— odparł cicho mały. Stróż poczochrał mu włosy i powiedział:
To moja wina, upuściłem cię tam, w pokoju.
Chłopak pokręcił głową, jego brązowe włosy zafalowały.
Boli mnie... w środku...
Albert spojrzał na Tomka, porozumieli się w milczeniu. Gliniarz wypadł na korytarz i zawołał:
Karetka już pojechała?!
Stoją jeszcze przed budynkiem, palą fajki!— odparł jeden z policjantów, obstawiających wejście.
Wołać ich tu z powrotem! Mamy podejrzenie czynności seksualnych!
Wrócił do dyżurki i oparł się o biurko Tomka.
Ksiądz wrócił, żeby się mścić?— zapytał niepewnie stróż, lecz Kowalski pokręcił przecząco głową.
Niemożliwe, skoro molestował dzieci to jeszcze siedzi w pace. Musiał dostać co najmniej pięć lat. Ale pedofile tworzą całe siatki, często są to struktury na skalę międzynarodową. Może księżulek miał jakiegoś wspólnika, któremu zlecił zemstę za wsadzenie do pierdla.
Ale jakby się tu dostał? Przecież cały czas siedziałem w dyżurce, a w oknach są kraty. I nie ma opcji, żebym się nawet na chwilkę zdrzemnął, traktuję swoją pracę serio.
Panie Tomku, nikt pana nie oskarża o spanie w pracy. Nie wiemy jeszcze wielu rzeczy, nie wysnuwamy żadnych wniosków, dopóki nie poznamy wyników badań zespołu kryminalistyki. Ja panu wierzę, o to może pan być spokojny.
Stróż pokiwał głową. Do dyżurki weszli sanitariusze i lekarz z pogotowia. Z trudem oderwali Denisa od Tomasza i wyprowadzili z dyżurki, po chwili rozległa się syrena erki, która ruszyła do szpitala.


Krystian przytulił szatyna i pogłaskał jego długie włosy.
Pamiętam jak ciężko to przeżyłeś— powiedział —Po badaniach nie odzywałeś się przez ponad tydzień, byłeś w szoku. Musieliśmy cię pilnować z Darkiem i Adą, żeby Motłoch i jego banda cię nie dopadli. Aż w końcu zacząłeś się do nas odzywać.
Nigdy wam tego nie zapomnę— szepnął Denis. Rudowłosy mocniej przygarnął go do siebie i powiedział:
Ale jest jedna pocieszająca rzecz. Dokonała się zemsta.
Jak to?
Skurwiel, który zabił Marcina i innych już nikogo nie zabije. Załatwiliśmy go z Stephem.
Szuster milczał dłuższą chwilę.
Ale na jego miejsce przybędą nowi skurwiele, jeśli Steph mówił prawdę...


3 komentarze:

  1. 'Kutas' rozkłada mnie na łopatki. W ogóle naprawdę podziwiam wyobraźnię. Bardzo mi się podoba i czekam na więcej.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Po przeczytaniu dwóch rozdziałów mogę stwierdzić iż ciekawie się zaczyna u jest to wcale dobry pomysł. Brawo jestem zainteresowany tym wszystkim. Nie do końca podoba mi się szybkość z jaką Krystian ogarnia panowanie,lecz to twoja bajka i może wyjdzie to ciekawie. Jka ja razie daje 7/10 I czekam na kolejne rozdziały. ;)

    OdpowiedzUsuń