Wolfe
otworzył im drzwi w samym żółtym szlafroku i zaprosił do środka.
Kiedy szli za min Denis pochylił się do Krystiana i zapytał:
—To
Steph Wolfe?
—No...
tak— odparł Orlik,nie bardzo wiedząc jak wyjaśnić chłopakowi
to, że mają do czynienia z sobowtórem. Blondyn zaprowadził ich do
obszernego, urządzonego skromnie lecz ze smakiem salonu z kominkiem,
wielkim telewizorem LED i nowoczesnym stanowiskiem komputerowym.
—Napijecie
się czegoś? Kawy, herbaty?
—Ja
poproszę kawę— powiedział rudowłosy i spojrzał na swojego
chłopaka —A ty co chcesz?
—Ja...
wodę...— Denisowi na widok goszczącego ich bożyszcza nastolatków
odmiennej orientacji odebrało głos.
Kiedy
Wolfe wyszedł do kuchni, Krystian dziabnął kochanka łokciem pod
żebro.
—Zachowuj
się naturalnie, nie gap się na niego jak na ikonę.
—Ale...
to Steph Wolfe, gwiazda internetu— wyszeptał onieśmielony szatyn.
Orlik machnął ręką.
—Zobaczysz,
nie jest taki idealny, za jakiego go wszyscy uważają.
Wrócił
Steph, niosąc na tacy dwa kubki kawy i szklankę z wodą. Postawił
naczynia na stoliku i odniósł tacę do kuchni, po czym wrócił z
kartonikiem mleka i cukrem, a z szafki obok komputera wyjął paczkę
kruchych ciasteczek i, rozpakowaną, postawił na blacie.
—Siadajcie
i częstujcie się— zachęcił i wskazał im wygodną sofę, obitą
materiałem w kolorze kawy z mlekiem. Sam usiadł w fotelu tego
samego koloru —Powiedzcie, jak się czujecie? Nie jesteście
osłabieni, żadnych zawrotów głowy?
Denis
zerknął na Krystiana i odparł sztywno:
—Dziękujemy
za troskę, u nas wszystko dobrze. Dostanę autograf?
Rudowłosy
przyłożył sobie rękę do twarzy i pokręcił głową. Kochany,
jesteś beznadziejny, pomyślał.
—Chętnie,
ale co to jest autograf?— zapytał Wolfe.
—Denis,
nie przyszliśmy tu po autografy, tylko po wyjaśnienia— upomniał
chłopaka Orlik —Zdarzyło się coś dziwnego i chcielibyśmy
wiedzieć, jak, z jakiej przyczyny i dlaczego my jesteśmy w to
zamieszani.
Blondyn
spojrzał na Krystiana i zapytał:
—Nie
mówiłeś mu o niczym?
—Nie
wiedziałem jak, poza tym i tak by nie uwierzył.
—Możecie
nie mówić o mnie tak, jakby mnie tu nie było?— zbulwersował się
Denis —Jeśli to mnie dotyczy, to chciałbym wiedzieć o co chodzi.
—Zadam
ci kilka pytań i proszę, żebyś odpowiedział na nie możliwie jak
najszybciej i szczerze— Steph wziął do rąk kubek i popatrzył na
szatyna —To bardzo ważne, więc zrób to o co proszę. Co
pamiętasz ostatnio, zanim obudziłeś się wczoraj przy Krystianie?
Denis
zamyślił się, ale po chwili odpowiedział.
—Rozmawiałem
z nim przez Skype, potem poszedłem się kąpać i... nie wiem co
dalej, nie pamiętam. Obudziłem się z Krystianem.
—Rozmawiałem
z tobą cztery dni temu— powiedział cicho Orlik —Przez cztery
dni leżałeś nieprzytomny w wannie, pełnej wody wymieszanej z
twoimi odchodami. Wiedziałeś o tym?
—N—nie...
ale... czemu leżałem tam tak długo?
Krystian
spojrzał wymownie na Stepha, milcząco nakazując mu wyjaśnienie.
Blondyn zrozumiał jego wyraz twarzy i kiwnął głową.
—Zabrzmi
to niewiarygodnie, ale byłeś zainfekowany przez pasożytniczy
organizm z innej planety— powiedział, patrząc Denisowi w oczy.
—O
czym ty do mnie rozmawiasz?— zaśmiał się szatyn —Lubię
fantazje, ale w nie nie wierzę.
—Ale
to prawda— zaznaczył blondyn, odstawiając kubek na blat —Dowodem
jest twoja luka w pamięci. A zapewne działy się wokół ciebie
inne rzeczy w przeszłości.
—Wychowałem
się w domu dziecka, co mogło się dziać koło mnie?
—Niewyjaśnione
zaginięcia, wyjątkowo krwawe morderstwa.
Zapadła
cisza, nie przerywana nawet głośniejszym oddechem. Denis spojrzał
przestraszonym wzrokiem na rudowłosego.
—Marcin...
Kasia i Olo...— wyszeptał drżącym głosem —Moja rodzina...
—Nie
wiem, ja nie potrafię ci tego wyjaśnić. Może on potrafi—
Krystian wskazał głową na Wolfe'a, który spoglądał na nich obu.
Blondyn pokręcił głową i powiedział zmęczonym głosem:
—Wiem,
że muszę wam wiele wyjaśnić, ale najtrudniej jest zacząć. Nie
wiem od czego mam zacząć. Robiłem to tysiące razy, a ciągle mam
z tym problem.
—Może
zacznij od tego, co powiedziałeś mnie— podsunął Orlik —O
replikantach, obcych i w ogóle.
Steph
pokiwał głową, napił się kawy i zaczął mówić.
—Generalnie
cała opowieść sprowadza się do tego, że posiadałeś pewne
unikalne zdolności. Na Ziemi żyje zaledwie kilka osób,
dysponujących takimi zdolnościami, choć na innych światach są
one bardziej powszechne. Dominowały w tej dziedzinie trzy gatunki,
Xioni, U'bearianie i Naq'anejczycy. Wśród Xionów talenty te
występują niemal u każdego osobnika, w mniejszym lub większym
stopniu, dlatego rasa ta uważa się za wyjątkową i
uprzywilejowaną. Na ich rodzimej planecie do władzy doszedł
wyjątkowo brutalny... człowiek. Mówię człowiek, ponieważ są
oni spokrewnieni z waszym gatunkiem, zewnętrznie są dość podobni,
choć nieco się różnicie. W każdym razie ten osobnik, Xarrax
Morr, obwołał się władcą Wszechświata i rozpoczął kampanię
przeciwko wszystkim obdarzonym w kosmosie. Dzięki temu, że potrafił
ich wyczuć nawet na odległości międzygalaktyczne, zaczął ich
ścigać i bezlitośnie zabijać. Jest potężny, potrafi niszczyć
całe planety, co udowodnił na przykładzie U'beare i Naq'anee—
głos Wolfe'a zadrżał znacząco —Zniszczył te dwa światy tylko
dlatego, że żyli na nich dość utalentowani osobnicy, którzy,
jego zdaniem, mogli mu zagrażać. Potrafił zabić miliardy, by
dopaść jednostki. Z jednego z tych światów, Naq'anee, pochodzę
ja. Nazywam się Qt'azz i upodobniłem się do Stepha Wolfe'a,
przejąłem jego życie.
—Kutas?
Ale imię, raczej nie chwal się nim publicznie— zachichotał
szatyn.
—Qt'azz,
nie kutas— replikant przewrócił oczami —Ale mniejsza z tym, nie
ja jestem zagrożeniem. Choć niełatwo to pojąć, jestem waszym
sojusznikiem i chcę wam pomóc. Przebyłem niezmierzone kosmiczne
odległości, wyczuwając wśród was silną emanację. Musicie
wiedzieć, że każdy obdarzony emanuje pewien rodzaj... aury,
energii. Im większy dar, tym silniejsza aura, inni obdarzeni mogą
ją wyczuć przez ogromne odległości, nawet w innej galaktyce. Tak
zacząłem swą podróż na waszą planetę. Mój świat nie istniał
już od tysięcy lat, istot zdolnych stawić czoła tyranowi zostało
niewiele. Wtedy poczułem potężną emanację i ruszyłem w
kierunku, z którego dochodziła. Odkryłem Krystiana i jego ukryty,
nie rozwinięty talent. Prawdopodobnie, powtarzam, prawdopodobnie
jest najpotężniejszą istotą we Wszechświecie. Jego emanacja jest
wielokrotnie silniejsza niż aura Xarraxa. Jestem tu po to, by
przygotować cię do walki, płomiennowłosy— spojrzał Krystianowi
w oczy —Na Ziemię przybędą różni złoczyńcy, chcący cię
zabić i zniszczyć wasz świat. Ja nauczę cię stawiać im czoła.
Znów
zapadła cisza. Orlik sięgnął po kubek, ale odstawił go z
powrotem na stolik.
—Brzmi
to jak space opera z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku—
westchnął w końcu —Ale, sam nie wiem dlaczego, wierzę ci. Choć
nadal nie rozumiem, co to ma wspólnego z Denisem, tego mi nie
wyjaśniłeś.
—Już
mówię. Otóż Denis urodził się z dość znacznymi
umiejętnościami, tak jak i ty. Niestety, B'aan wyczuł go i
zainfekował w dzieciństwie, z biegiem lat wysysając jego talent i
w ograniczonym stopniu również siły witalne. Choć jego gatunek
jest spokrewniony z moim, jednak w akcie desperacji posunęli się za
daleko, drogą rekombinacji genów przekształcili się w pasożyty,
zdolne kraść innym ich talenty. Trwa to wiele lat, jest w sumie
nieodczuwalne przez nosicieli, ale zdarzają się wokół nich
niewyjaśnione, brutalne mordy. Pasożyt wnika w ciało potencjalnej
ofiary, bada jego budowę anatomiczną, po czym, by pozyskać
substancje odżywcze, opuszcza zainfekowane ciało i zabija wszystkie
żywe istoty w jego pobliżu. Następnie wraca do jego wnętrza i
zapada na długi czas w letarg, podczas którego rośnie i upodabnia
się do żywiciela. Co pewien czas, mniej więcej co pięć lub sześć
ziemskich lat, budzi się i uzupełnia składniki odżywcze,
zabijając kilka osób z najbliższego otoczenia zainfekowanego.
Pochłania najbardziej wartościowe organy, wątrobę, płuca, serce,
mózg i kilka innych, po czym znów zasypia. I tak cyklicznie co
pewien czas budzi się, zabija i zapada w letarg, ciągle rosnąc.
Przychodzi czas, że jest zbyt duży, by wciąż przebywać w ciele
nosiciela. Opuszcza je zatem, zostawiając w jego mózgu szczątkową
tkankę macierzową, z którą jest powiązany łączem psychicznym.
Ukrywa się w pobliżu swego oryginału i dzięki łączu, upodabnia
się do niego nadal, jest to w zasadzie końcowy etap upodobnienia.
Kiedy osiągnie finalną formę, dawny nosiciel ginie. Tkanka
macierzowa w jego mózgu rozrywa się. Co dzieje się z mózgiem
zainfekowanego, chyba nie muszę wam szczegółowo mówić. W każdym
razie zdążyliśmy na ostatnią chwilę, Denis. Dzień lub dwa
więcej i byłbyś martwy, a B'aan chodziłby między ludźmi jako
ty.
Szatyn
zagryzł wargi, patrząc w panele podłogi.
—Czyli...
te wszystkie morderstwa to była sprawka tego... B'aana?
—Tak,
nie było w tym twojej winy— odparł Qt'azz —Miałeś go w sobie,
choć nic o tym nie wiedziałeś.
—Czy
to oznacza, że też miałem jakiś rzadki talent?
—Tak,
już o tym mówiłem. Ub'earianie infekują tylko wyjątkowo
utalentowane istoty, by przejąć ich umiejętności. Nie potrafię
teraz określić jak wielką mocą dysponowałeś, lecz musiała być
spora. Inaczej B'aan nie zadałby sobie trudu, by przybyć na waszą
planetę i wejść w twoje ciało. Niestety, zdołał pozbawić cię
niemal całego daru, pozostały ci tylko szczątkowe umiejętności,
których już nie będziesz w stanie rozwinąć. A kiedy wyczuł, że
obok ciebie znajduje się inny osobnik, o wyjątkowo potężnej
aurze, zaatakował. Z grubsza upodobniony do ciebie, zainfekował
Krystiana, jednak na szczęście wyczułem ich obecność i w porę
interweniowałem. Gdyby B'aanowi udało się na dobre wniknąć w
ciało Krystiana, umarłbyś. Kiedy pasożyt zmienia nosiciela,
poprzedni ginie, tak samo jak po osiągnięciu przez Ub'earianina
finalnej formy.
—Więc...
uratowałeś nas, mnie i Krystiana— cicho powiedział Denis
—Dziękuję. Za siebie i tym bardziej za niego.
—Nie
dziękuj, miałem w tym interes. Ale jest to również wasz interes,
a właściwie interes całego Wszechświata. Pomogłem tobie, bo
jesteś ważny dla Krystiana i prawdopodobnie nie byłby w stanie
podjąć walki gdybyś umarł. Jemu pomóc musiałem, bo tylko on
może uratować Wszechświat.
—Nadal
ciężko mi w to uwierzyć, ale coś przekonuje mnie, że to prawda—
powiedział Krystian i napił się kawy, która zdążyła już
ostygnąć.
—Widziałeś
B'aana, widziałeś co się z nim stało, chyba to cię przekonuje.
—Tak,
widziałem i choć mój mózg buntuje się przeciwko temu, wierzę w
to. Ale o co toczy się walka? Czego chce ten Morr?
—Morr
chce eksterminacji wszystkich obdarzonych, jego zdaniem każdy z nich
jest dla niego potencjalnym zagrożeniem— odparł Wolfe —Powoduje
nim zwykła zazdrość, nie chce dzielić się tak potężnym darem z
nikim innym, chce być jedyny i niepowtarzalny. Chce rządzić całym
Wszechświatem. I bezlitośnie do tego dąży.
—A
o co chodzi z tym darem?— zapytał Denis, trzymając w drżących
rękach szklankę z wodą.
Obcy
zamyślił się na chwilę.
—Wyjaśnienie
tego jest najtrudniejsze, bo nikt z ludzi nie traktuje poważnie
takich rzeczy— westchnął w końcu —Reakcja Krystiana była
taka, że mnie wyśmiał.
—No
wybacz, ale każdy by cię wyśmiał jakbyś zaczął gadać o
czarach— parsknął rudowłosy. Replikant kiwnął głową z
uśmiechem i odparł:
—Rozumiem
to, gdybym nie znał prawdy, prawdopodobnie też bym tak reagował.
Ale to szczera prawda i jestem w stanie wam to udowodnić.
Wyciągnął
ramię w stronę kominka, w którym nagle buchnął płomień.
Niewielki ruch palców podzielił go na kilkanaście pojedynczych
języków, z których jeden uniósł się w powietrze i popłynął
na środek salonu. Pozostałe poleciały za nim i poczęły krążyć
wokół niego jak satelity, nie gasnąc ani na sekundę.
—To
tylko maleńka cząstka moich umiejętności— powiedział Wolfe
—Mógłbym rozpętać tu piekło, spopielić ten dom, dzielnicę, a
nawet miasto. Posiadam trzeci stopień umiejętności czerpania i
wykorzystania elementów. A ty— wskazał na Krystiana, a płomyki
popłynęły w jego kierunku i zaczęły krążyć nad jego
kasztanowo rudą głową —Ty jesteś miliony razy potężniejszy
ode mnie. Prawdopodobnie możesz osiągnąć najwyższy, czwarty
stopień umiejętności. Możesz stworzyć lub zniszczyć planetę,
miliony planet, całe galaktyki, a być może nawet inny Wszechświat.
Cisza,
która zapadła aż dzwoniła w uszach.
—Ale,
skoro posiadam taki dar— odezwał się w końcu Orlik —dlaczego
nigdy nie zauważyłem u siebie jakichś jego oznak? Nigdy nie użyłem
tej mocy, nawet nieświadomie?
—Ależ
użyłeś— odparł Steph, gasząc wiszące nad głową Krystiana
płomyki—Zrobiłeś to wczoraj, wpychając B'aana do wanny. Nie
zrobiłeś tego rękoma.
Krystian
spojrzał na niego wielkimi jak spodki oczami.
—Racja,
ja tylko... wyciągnąłem w jego stronę rękę i on... coś
wepchnęło go do wanny.
—Podświadomie
użyłeś elementu Ziemi, grawitacji— powiedział obcy z delikatnym
uśmiechem —W dzieciństwie pewnie też zdarzały ci się takie
incydenty, ale mogły być bardzo drobne, niezauważalne. Moc rośnie
z wiekiem, chociaż talent ma się od urodzenia duży lub mały.
Miałeś i masz ogromny talent, ale znikome umiejętności. Ale ich
rozwijaniem zajmę się ja, jeśli zechcesz je rozwijać i pozwolisz
mi na to. Sam posiadam dość mierne umiejętności, lecz mogę ci
pomóc odkryć i rozwinąć twoje. Decyzja należy do ciebie,
wszystko w twoich rękach.
Krystian
w zamyśleniu stukał palcami w kubek, gapiąc się na jego błękitną
politurę. W końcu wyprostował się i spojrzał w oczy replikanta.
—Dobrze—
oznajmił —Pozwolę ci na wszystko, o ile nie będzie to zagrażać
nikomu w moim otoczeniu. Ani nikomu na całym świecie. To mój
warunek.
—Bez
obaw, nie przybyłem tu po to, żeby kogokolwiek krzywdzić. Jestem
tu, by ratować waszą planetę. Jestem tak zdesperowany, że gdybyś
odmówił, stanę do walki sam, choć to nie mój świat. Nie mam
najmniejszych szans, ale nie mogę pozwolić Xarraxowi na zniszczenie
Ziemi. Ani innych światów.
—Rozumiem
i widzę, że masz swoje powody. Dlatego zgadzam się na naukę.
Jeśli będę potrafił, pomogę— Orlik wstał i poprawił spodnie,
mocno uwierające w kroku.
—Zaczynamy
od jutra— Steph również wstał —Udamy się w jakieś ustronne
miejsce i poćwiczymy, pokażę ci jak czerpać z elementów. Opowiem
ci o nich wszystko co wiem. A potem ty pokażesz mi co potrafisz.
—Zgoda,
ale Denis pójdzie z nami.
—Oczywiście,
nie widzę problemu, może nam towarzyszyć— zgodził się blondyn
i wyciągnął dłoń. Krystian uścisnął ją i ruszył w stronę
drzwi, a Denis poszedł za nim. Internetowe bożyszcze nastolatków
różnych orientacji odprowadziło ich do wyjścia i pożegnało.
—Mówił
prawdę, czy to wariat?— zapytał Denis, gdy wsiedli do samochodu.
Rudowłosy uruchomił silnik i ruszył w milczeniu, jednak po chwili
odezwał się.
—Myślę,
że jednak to wszystko prawda. Kosmici i magia, trochę to pokręcone,
ale mam wrażenie, że on wierzy w to co mówi, a to mnie przekonuje.
Jechali
przez jakiś czas w milczeniu. Szatyn zerkał na kochanka.
—Znamy
się od dziecka, jesteś wyjątkowym człowiekiem, ale nigdy bym nie
przypuszczał, że dysponujesz jakąś tajemniczą mocą— wydusił
w końcu. Orlik zaśmiał się cicho, wrzucając kierunkowskaz.
—Sam
nie do końca jeszcze w to wierzę. Ale jutro przekonamy się, czy to
prawda.
Szybko
dotarli do domu.
—Istnieją
cztery podstawowe elementy, z których można czerpać i używać
ich— Wolfe zabrał chłopców za miasto, nad niewielki dziki staw,
w miejsce rzadko odwiedzane przez ludzi. Tam rozpoczęli naukę.
—Ogień,
woda, ziemia i powietrze— podpowiedział Orlik a Steph potwierdził
skinieniem głowy.
—Dokładnie
tak. Słabsi obdarzeni potrafią opanować tylko pojedyncze elementy,
i to najczęściej w znikomym stopniu. Ale ci silniejsi mogą z
powodzeniem opanować wszystkie cztery i wtedy osiągają pierwszy
stopień umiejętności. Sprawdźmy, czy potrafisz używać elementów
podstawowych.
—Ale
niby jak mam to zrobić?— Krystian wzruszył ramionami z irytacją
—Przecież nigdy tego nie robiłem.
—Najłatwiej
jest czerpać z elementu ziemi, gdyż jest najpowszechniejszy i
występuje wszędzie na powierzchniach planet. Postaraj się wyczuć
siłę tego elementu, wczuj się w Ziemię, spróbuj zaczerpnąć jej
mocy.
—Ale
nie potrafię, mówię ci, nigdy tego nie robiłem.
—Zrobiłeś
to wtedy, w twoim domu, kiedy wepchnąłeś B'aana do wanny. Możesz
to zrobić znowu, ale w pełni świadomie— zachęcił go blondyn
—Po prostu spróbuj, wczuj się w emanację mocy Ziemi.
Rudowłosy
zamknął oczy i skoncentrował się na ziemi pod stopami. Przez
dłuższą chwilę nie czuł niczego, ale po chwili... po chwili
poczuł mrowienie dziwnej energii, koncentrującej się w jego ciele.
Otworzył oczy i spojrzał na replikanta.
—Nie
mogę w to uwierzyć, ale coś czuję.
—Doskonale,
teraz postaraj się zaczerpnąć tej siły i użyć jej do wykopania
rowu w ziemi— zachęcał Wolfe.
Twarz
Krystiana stężała w skupieniu. Potężna, nieznana siła wtargnęła
w jego ciało, lecz opanował ją i zablokował, aby nie pobrać za
dużo.
Ziemia
pod stopami chłopaków zadrżała, powierzchnia wody w stawie
zmarszczyła się. Orlik wyciągnął rękę w stronę niewielkiego
pagórka, porośniętego wysoką trawą. Nagle pagórek został
rozerwany jak wybuchem, czarna ziemia, korzenie traw i grudki
wilgotnej gliny rozprysnęły się na boki, sypiąc im w oczy. W porę
zdążyli je zamknąć, lecz we włosach i na ubraniach mieli pełno
ziemi.
—Świetnie,
chociaż trochę przesadziłeś z ilością mocy— powiedział
blondyn, zdejmując z bluzy wijącą się dżdżownicę i otrzepując
ubranie —Potrafisz czerpać z elementu ziemi, ale jeszcze nie
umiesz tego kontrolować. W każdym razie masz wielką moc, poczułem
ją w sobie, na moment mnie oślepiła.
—To
chyba dobrze, że jest duża?— zapytał Orlik, uwalniając pobraną
energię z powrotem do ziemi.
—Bardzo
dobrze, ale zbyt dużo pobranej mocy może czasami wyrwać się spod
kontroli i spowodować spore zniszczenia. Trzeba nauczyć się ją
kontrolować, trzymać na wodzy.
—Rozumiem,
następnym razem postaram się bardziej.
—Dobrze,
potrafisz czerpać i wykorzystywać najpowszechniej występujący
element, teraz spróbujmy z najrzadszym, ogniem. Zrób to w podobny
sposób, ale bądź maksymalnie ostrożny. Im rzadziej występujący
element, tym większa jego potęga i tym łatwiej o utratę kontroli
nad nim.
Krystian
ponownie zamknął oczy i skupił się. Denis dla bezpieczeństwa
cofnął się kilka metrów i schował za grubym pniem samotnej
wierzby, rosnącej w pobliżu. Krystian trwał bez ruchu, oddychając
spokojnie i koncentrując się. W końcu potrząsnął głową.
—Nic
z tego nie będzie, niczego nie wyczuwam.
—Dobrze,
zrobimy to inaczej— Steph zaczął zbierać małe gałązki i kępki
suchej trawy, po czym splątał je ze sobą tworząc coś w rodzaju
rusztowania, mocowanego za pomocą trawy. Wrzucił je do stawu i na
sam wierzch poukładał więcej suszu traw, liści i gałązek.
—Spróbuj
to rozpalić zanim namoknie i zatonie— powiedział i cofnął się
na bezpieczną odległość od wody. Krystian wpatrzył się w
pływający wiecheć suszu i skoncentrował. Nadal niczego nie czuł,
ale uruchomił wyobraźnię. Pomyślał o promieniach słonecznych, o
ich gorącu, o skupianiu ich. Z powierzchni stawu oderwał się
nieregularna, trzęsąca się kula wody i zawisła w powietrzu jak
duża, trzydziestocentymetrowej średnicy kropla. Spłaszczyła się
lekko i zawisła nad pływającą kupą chrustu i trawy. Zdziałała
jak soczewka, skupiła promienie słońca na suchych gałązkach i
trawach, po kilku sekundach uniosła się z nich smużka dymu. A po
chwili buchnął żywy płomień.
—Świetnie!—
zawołał Steph —Ale bądź ostrożny, kontroluj ogień.
Skupiony
Krystian nie dał po sobie poznać, że go usłyszał. Płomyk stawał
się coraz większy, rósł i pęczniał, po chwili utworzył
półmetrową kulę ognia i wciąż się powiększał. Na czole
rudowłosego pojawiła się pulsująca żyła, widać było, że z
najwyższym trudem stara się panować nad żywiołem. I przegrywał
tę walkę, kula potwornego żaru rosła, pęczniała, wyglądała
jak miniaturowe słońce. Biło od niej gorąco, które uderzało w
twarze chłopców jak żar z pieca hutniczego.
—Krystian,
panuj nad tym, bo nas pozabijasz!— zawołał Wolfe, cofając się
od palącego skórę gorąca. Ale Krystian tracił kontrolę, element
ognia był zbyt potężny. Pływająca tratwa z trawy i gałązek
została spopielona na ich oczach, po chwili woda pod świecącą
jasno i wciąż rosnącą kulą gorąca zaczęła parować. Nawet
trawa na brzegach stawu zaczęła żółknąć i wysychać. Rozpalona
sfera miała już ponad metr średnicy, kiedy blondyn osłonił oczy
od żaru i krzyknął:
—Zgaś
to, bo tu zginiemy!
Tym
razem rudowłosy go usłyszał, ogromnym wysiłkiem woli wepchnął
małe słońce pod wodę, która zagotowała się gwałtownie a na
powierzchnię zaczęły wypływać martwe rybki. Buchnęły kłęby
pary, cały staw skrył się za nimi. Orlik machnął ręką w górę,
zerwał się wiatr wiejący jakby pionowo w dól, prosto w lustro
wody. Para rozwiała się, wrzenie ustało. Po spokojnej powierzchni
małego zbiornika, którego poziom zdecydowanie się obniżył,
pływały tylko martwe ryby.
Krystian
opadł na kolana, zlany potem i trzęsący się. Wolfe i Denis
podbiegli do niego.
—Jak
się czujesz?— zapytał replikant, patrząc w jego rozbiegane oczy.
—To...
chciało mną zawładnąć— wystękał rudowłosy —Rozrywało
mnie od środka, czułem ból tutaj— położył rękę na piersi.
—Zaczerpnąłeś
zbyt wiele elementu ognia i nie mogłeś nad tym zapanować—
wyjaśnił Steph —Na szczęście udało ci się odzyskać kontrolę,
w przeciwnym razie spaliłbyś nas i prawdopodobnie całą okolicę.
Orlik
drżącą dłonią przetarł pokrytą perlistym potem twarz.
—Zaczynam
bać się tego całego czerpania, chyba zbyt opacznie zgodziłem się,
żebyś mnie tego nauczył.
—Nic
się nie stało, pokazałeś, że umiesz to kontrolować, zapanowałeś
nad ogniem— odparł blondyn —A przy okazji wyszło na jaw, że
potrafisz też kontrolować pozostałe elementy, wodę i powietrze.
To nie udało się jeszcze nikomu w tak krótkim czasie, jesteś
naprawdę potężny.
—Może
i tak— sapnął Krystian, wstając chwiejnie i opierając się na
ramieniu Denisa —Ale sam nie wiem, jak to zrobiłem.
—Bo
robisz to spontanicznie, ale nauczę cię nad tym panować. A
później... później zajmiemy się dalszym szkoleniem.
Krystian
wyciągnął ramię w stronę stawu, martwe rybki zaczęły wykazywać
oznaki życia, nagle zanurkowały w głębinę.
—Jeśli
będę musiał walczyć, pewnie będę też musiał zabijać—
powiedział smutno —Zdecydowanie wolę kreować niż niszczyć.
Jestem pisarzem, nie wojownikiem.
—Niestety,
wróg z którym przyjdzie nam się zmierzyć nie jest z tych, którzy
negocjują. Będziesz musiał stać się wojownikiem, co nie
przeszkodzi ci w pozostaniu artystą. Walka również może być
sztuką.
—Chyba
czytałeś „Sztukę wojny” Sun tzu— westchnął Orlik,
przewracając oczami —Tam jest pełno takich banałów.
—Czytałem
i przyznam, że jak na przedstawiciela waszego dość prymitywnego
gatunku, ten człowiek nieźle zrozumiał ideę walki i jej zasady.
Warto się nimi kierować.
—Dobra,
skończmy ten temat— Krystian uciął dyskusję —Cieszę się, że
nikogo nie zabiłem dzisiaj. Poza rybami, oczywiście. Aż strach
pomyśleć, co mogłoby się stać, gdybyśmy pojechali poćwiczyć
na publiczne kąpielisko...
Rudowłosy
pewnie prowadził samochód, odwożąc Wolfe'a do domu. Praktycznie
nie rozmawiali, to co wydarzyło się nad stawem wywarło na nich
wielkie wrażenie. W skupieniu prowadząc auto, Krystian cały czas
myślał o tej niezmiernej, potężnej mocy, która na chwilę wzięła
go w swe posiadanie, owładnęła nim. Cieszył się, że zdołał ją
ujarzmić i stłamsić, nie dopuszczając do śmierci przyjaciół.
Dzięki temu nabrał pewności, że już nigdy nie pozwoli takiej
mocy wyrwać się spod jego kontroli.
Zatrzymał
auto pod domem Stepha. Blondyn spojrzał na niego i powiedział:
—Nie
rezygnuj teraz, masz w sobie ogromne, niespotykane pokłady talentu.
Nie spotkałem takiej potęgi w całym swoim życiu, a żyję już
naprawdę długo. Licząc w ziemskich latach, mam ich ponad dwa
tysiące. Nie lekceważ swojej siły, pozwól mi ją rozwijać.
—Bez
obaw, teraz już nie mogę zrezygnować, nie chcę. Pociąga mnie ta
moc, być może da się ją wykorzystać do lepszych celów, nie tylko
do walki. Ale muszę się jeszcze wiele nauczyć, i ty mi w tym
pomożesz.
—Tak
będzie— odparł sobowtór Wolfe'a i otworzył drzwi auta —Jeśli
nie macie na jutro żadnych planów, to spotykamy się u mnie na
kolejną lekcję.
Wysiadł
z samochodu, zatrzasnął drzwi i bez słowa poszedł w stronę
furtki. Szatyn spojrzał na ukochanego.
—Jeśli
to, co on mówił jest prawdą, to musisz walczyć— powiedział —Ja
mu wierzę.
—Ja
też i to mnie właśnie martwi. Nie chcę zabijać.
—Wiem,
jesteś dobry, dobry aż do szpiku kości i to właśnie w tobie
kocham. Boję się. O ciebie, o nas. O to, że walka zmieni cię w
kogoś innego, bezlitosnego. W kogoś, kogo trudno będzie mi kochać
tak samo, jak ciebie teraz kocham.
Rudowłosy
odwrócił głowę do chłopaka i uśmiechnął się do niego ciepło,
odrzucając z czoła kasztanowe włosy.
—Nic
nie jest w stanie zmienić mnie na tyle, żeby coś między nami
mogło się zepsuć. Nigdy nie będę zły dla ciebie, ale nie okażę
litości tym, którzy będą chcieli cię skrzywdzić— powiedział,
delikatnie gładząc policzek Denisa. Ten zamrugał, powstrzymując
łzy i złapał go za dłoń. Przyciągnął ją do ust i pocałował.
—Wiem,
kochany. A teraz wracajmy do domu, jestem głodny i mam we włosach
pełno ziemi.
Orlik
oderwał się od ukochanego i ruszył z podjazdu Stepha.
Po
prysznicu i kolacji położyli się do łóżka i oglądali
telewizję. Jednak nie słuchali zbyt uważnie, ich myśli wciąż
nurtowały ostatnie wydarzenia, w których uczestniczyli.
—Krystian,
myślałem dużo o tym, co mówił Steph— szatyn wtulił się w
pierś kochanka —Ten cały B'aan... on zabił Marcina. Ola i Kasię
też.
—To
nie twoja wina, po prostu znaleźli się w niewłaściwym miejscu i
czasie. Nikt nie mógł wiedzieć, że ten obcy w tobie siedzi i może
zabijać.
—Ale...
Marcin... on był jednym z nas, był naszym przyjacielem.
—Kochany,
choć minęło już tyle lat, ja też wciąż o tym myślę. I wciąż
mi go brakuje. Czasami zastanawiam się, jaki byłby, gdyby nie
został zabity. Od dnia jego śmierci nie przestałem go wspominać.
—A
ja wciąż śnię o tej nocy, gdy zginął— Denis zadrżał —Wciąż
wszystko pamiętam, upływ czasu nie zatarł nawet najmniejszego
szczegółu...
11
lat wcześniej
Krzyk
rozszedł się po korytarzu i nagle ucichł. Tomek, konserwator i
nocny stróż zerwał się z krzesła w swojej dyżurce i nadstawił
uszu. Jednak krzyk już się nie powtórzył. Roztrzęsiony, sięgnął
po latarkę i gaz pieprzowy i wyszedł na korytarz. W nocy
wychowankowie domu dziecka powinni już dawno spać, lecz czasami
zdarzało się, że starsi chłopcy przemycali do swych pokojów
alkohol lub miękkie narkotyki. Następstwami takich wybryków bywały
awantury i bójki, na czym cierpieli zwykle najmłodsi
pensjonariusze.
Tomasz
ruszył korytarzem w kierunku, z którego, jak mu się zdawało,
doleciał krzyk. Przystawał pod kolejnymi drzwiami, nasłuchując,
lecz dolatywały go tylko spokojne oddechy śpiących chłopców.
Dotarł do ostatnich drzwi i przyłożył do nich ucho. Z początku
nic nie słyszał, lecz nagle za drzwiami rozległ się dziwny, jakby
mokry dźwięk, jakby coś spadło w kałużę lub na przesiąkniętą
wodą wykładzinę. Potem usłyszał osobliwe trzaski i mlaskanie.
Cofnął się od drzwi i drżącą ręką sięgnął do klamki. Drzwi
były zamknięte, więc odpiął z paska kółko z zapasowymi
kluczami.
Z
nerwów zapomniał, że dyrektorka stanowczo nakazała zamykanie
pokoi, by zapobiec rozprowadzaniu alkoholu i innych używek wśród
wychowanków. Ręce mu drżały, kiedy włożył klucz do zamka i
otworzył drzwi. W środku było ciemno, lecz wyczuł jakiś
nieprzyjemny, ciężki zapach. Sięgnął do włącznika i kiedy
światło zalało pokój, zamarł z przerażenia.
Na
środku pokoju, w czerwonej plamie krwi na szarej wykładzinie,
leżało ramię. Było to małe ramię, bez wątpienia należało do
dziecka. Z piętrowego łóżka pod ścianą dobiegł jakiś odgłos.
Tomek
spojrzał w tę stronę i prawie puścił pawia. Na łóżku leżały
rozerwane zwłoki jednego z wychowanków. Klatka piersiowa wyglądała,
jakby została otwarta od środka, mostek pęknięty. Głowa niemal
oderwana od korpusu, trzymała się jedynie na paseczku skóry,
zwłoki nie miały lewego ramienia, które leżało na środku
pokoju. Stróż zrobił krok w stronę ciała, przypominając sobie
nazwisko zabitego. Marcin Gawlicki, sześć lat.
Po
drugiej stronie pokoju stało drugie piętrowe łózko, na dolnym
posłaniu leżał drugi chłopiec. Na pierwszy rzut oka nie widać
było u niego żadnych obrażeń. Tomasz podszedł do niego i
potrząsnął za ramię, lecz nie przyniosło to żadnego efektu,
chłopiec był bezwładny jak szmaciana lalka. Jednak oddychał, co
Tomek niezwłocznie sprawdził przez przyłożenie ucha do jego nosa.
Od
strony rozprutych zwłok doleciał jakiś odgłos. Mężczyzna
spojrzał w tę stronę i poderwał się na nogi; z wnętrza klatki
piersiowej trupa wypełzał jakiś kształt. Miał małe, szponiaste
dłonie, łysą głowę i jakby nie do końca ukształtowane kończyny
dolne. Cały pokryty był krwią i kawałkami organów zabitego.
Spojrzał
na Tomka szkliście czarnymi oczyma i zawył jak potępieniec, z jego
otwartych ust zwisał strzępek jakiegoś zjadanego narządu. Spadł
na ziemię i pełznąc po podłodze, ruszył na Tomka z dziwnym
jazgotem, wlokąc owiniętą wokół siebie część jelita ofiary.
Tomasz chwycił w ramiona śpiącego dzieciaka i odwrócił się do
drzwi, lecz potknął się o leżące na podłodze ramię i upadł,
wypuszczając chłopaka z rąk. Rachityczny karzeł coraz szybciej
pełzł w jego stronę, wydając stęknięcia i skrzeknięcia.
Przerażony mężczyzna zerwał się i wybiegł z pokoju, zostawiając
w nim drugiego chłopca. Zatrzasnął drzwi i puścił się biegiem
do dyżurki, tam natychmiast zadzwonił na policję.
Policjanci
przybyli na miejsce w rekordowym czasie, nie minęło nawet pięć
minut. Grupę prowadził lekko szpakowaty, lecz szczupły i dobrze
zbudowany policjant w skórzanej kurtce i czarnych jeansach. Wyjął
odznakę i przedstawił się.
—Starszy
inspektor Albert Kowalski. Może nam pan powiedzieć co tu się
stało?
—W
ostatnim pokoju na lewo leżą zwłoki jednego z wychowanków naszej
placówki— drżącym głosem odparł Tomasz —Coś... ktoś go
zamordował. Usłyszałem jakiś hałas, poszedłem sprawdzić i
znalazłem zwłoki. Był tam też drugi chłopiec, żywy ale
nieprzytomny. Chciałem go wynieść, ale w panice przewróciłem się
i wypadł mi z rąk. Mam nadzieję, że nic mu nie jest. Uciekłem
jak zwykły tchórz...— załkał i schował twarz w dłoniach.
—Panie
Tomku, spokojnie. Niewielu zdobyłoby się nawet na ty, by wejść do
tego pokoju— uspokoił go gliniarz —Nasi ludzie tam pójdą,
proszę dać im klucze.
Tomek
bez słowa oddał pęk kluczy gliniarzom, którzy poszli do pokoju.
Po chwili rozległy się ich podniesione głosy:
—O
kurwa, ale jatka.
—Chyba
puszczę spawa.
—Tu
jest drugi! Żyje!
Słysząc
ostatnie słowa, Tomasz wyminął pilnującego go Alberta i popędził
korytarzem. Policjant pobiegł za nim, wpadli do pokoju razem. Stróż,
gdy tylko ujrzał żywego, przytomnego Denisa, klęknął przy nim i
chwycił go w ramiona.
—Przepraszam—
jęknął —Wybacz mi, że cię upuściłem.
Chłopiec
nie reagował na jego słowa, wyglądał jakby był w szoku.
Policjanci odciągnęli mężczyznę i zajęli się małym. Kowalski
zaprowadził Tomka z powrotem do dyżurki i zmusił do zajęcia
miejsca w fotelu.
—Panie
Tomku, rozumiem pańskie nerwy, ale nie powinien pan tam wchodzić.
Musimy najpierw zabezpieczyć ślady, każde wtargnięcie na miejsce
zbrodni może je zatrzeć. Rozumiem troskę o dzieciaka, ale proszę
się uspokoić. Chłopak jest bezpieczny, zaraz zbada go lekarz.
Godzinę
później ekipa techników zabezpieczyła i sfotografowała miejsce
zabójstwa. Lekarz z zakładu medycyny sądowej zbadał szczątki
zamordowanego i z przygnębioną miną wszedł do dyżurki, gdzie
Albert Kowalski siedział z Tomaszem.
Doktor
westchnął przeciągle i usiadł obok policjanta.
—Jeszcze
się trzęsę— powiedział cicho —Pracuję jako anatomopatolog
już prawie dwadzieścia lat, badałem tysiące zwłok w różnym
stanie, ale żadne nie wywarły na mnie takiego wrażenia. Na
pierwszy rzut oka wygląda na to, że tego chłopaka rozerwano od
środka. Zniknęły najważniejsze organy, serce, nerki, wątroba,
trzustka. Mózgu też nie ma, oczu również. To po prostu nieludzkie
bestialstwo— ukrył twarz w dłoniach by ukryć szklące się oczy.
—Jakie
wnioski, doktorze?— zapytał Inspektor, który, również
wstrząśnięty, starał się to ukryć.
—Sam
nie wiem, spotykam się z takim przypadkiem pierwszy raz— lekarz
sądowy podniósł głowę —Wstępnie, jego ciało zostało
rozerwano od środka. Usunięto kluczowe organy. Rany wyglądają na
rozerwane, więc sądzę, że nie użyto żadnych narzędzi. Na
niektórych krawędziach ran widoczne ślady zębów, jakby ktoś lub
coś zjadało chłopaka. To może tłumaczyć brak narządów. Na tę
chwilę mogę powiedzieć tyle, więcej po przeprowadzeniu autopsji.
—Kryminalistycy
coś mówili?
—Znaleźli
odciski rąk na ścianie nad łóżkiem chłopaka— odparł lekarz
—Krwawe odciski. Małe, zbyt małe nawet jak na tego zabitego
dzieciaka. Drugi jest starszy, więc też nie są to odciski jego
dłoni, ale to stwierdzą po dokładnej analizie daktyloskopijnej.
Inspektor
westchnął i spojrzał na Tomasza.
—Co
pan tam widział, panie Tomku? Tylko szczerze, nikt nie weźmie pana
za wariata.
Tomek
wzruszył ramionami.
—Bałem
się o tym mówić właśnie ze względu na to, żeby nie wzięto
mnie za wariata. Nie piję alkoholu, nie biorę narkotyków, ale to
co widziałem było gorsze niż najkoszmarniejsza wizja naćpanego.
—Co
pan widział?
—Z
ciała Marcina, tego zabitego, wyszło coś... nawet nie potrafię
tego nazwać. Jakiś zdeformowany człowieczek. Spadł na podłogę i
zaczął pełznąć w moją stronę, dlatego spanikowałem i
uciekłem. Denis wypadł mi z rąk... Był cały we krwi chłopca...
—Dobrze,
wystarczy panie Tomku, widzę że mówienie o tym wiele pana
kosztuje— Kowalski położył mu rękę na ramieniu w uspokajającym
geście —Proszę zadzwonić do dyrekcji domu dziecka, niech tu
przyjadą. Zresztą, niech pan wezwie wszystkich pracowników
placówki.
Jaźwiński
pokiwał głową i sięgnął po słuchawkę telefonu.
Przez
ponad trzy godziny policjanci wałkowali pracowników domu dziecka,
przesłuchując ich szczegółowo. Niewiele się dowiedzieli,
tymczasem zaczęło świtać. Inspektor Kowalski i Tomasz wyszli
przed budynek zapalić. Palił Albert, Jaźwiński wyszedł tylko dla
towarzystwa, ponieważ gliniarz go o to poprosił.
—To
wszyscy pracownicy?— zapytał policjant, wypuszczając kłęby
dymu.
—Dyrektorka,
wychowawcy, psycholog— wyliczał Tomasz —Wszyscy oficjalni
pracownicy, jest jeszcze dwójka wolontariuszy, nastolatków z
pobliskiej szkoły i lekarz z przychodni, ale jest na urlopie.
—Ich
też przesłuchamy, ale to może poczekać do rana. Lekarz z
pogotowia właśnie bada tego chłopaka... Denisa? Tak, Denis.
Niedługo będziemy znać wyniki obdukcji— wyrzucił tlący się
niedopałek —Wracajmy.
Weszli
do budynki i w dyżurce zastali czekającego już lekarza w
pomarańczowym uniformie pogotowia, oraz otulonego kocem Denisa.
Albert bez słów porozumiał się z doktorem, który zaczął mówić.
—Małemu
nic nie jest, poza lekkim niedożywieniem. Krew na ciele nie jest
jego, to prawdopodobnie krew zabitego. Ma niewielkiego guza na
głowie, całkiem świeżego.
—Pewnie
nabił go sobie, kiedy wypadł mi z rąk— wtrącił Tomek
—Potknąłem się, kiedy chciałem go wynieść z pokoju.
—No
to znamy już pochodzenie guza— sucho oznajmił lekarz,
najwyraźniej nieprzywykły do tego, że ktoś mu przerywa —Chłopak
jest w niezłym stanie, możecie go przesłuchać ale byłoby dobrze,
jakby zbadał go ktoś dokładniej w szpitalu.
—Dziękujemy,
doktorze— inspektor i lekarz podali sobie ręce,medyk opuścił
dyżurkę. Albert spojrzał na milczącego chłopca i klęknął
przed nim, starając się widzieć jego oczy, wbite w kafle posadzki.
—Jak
się czujesz, mały?— zapytał, patrząc w oczy chłopca, które
przesunęły się na plamkę krwi na rękawie piżamy —Pamiętasz
co się stało w waszym pokoju?
Denis
odpowiedział tak cicho, że tylko gliniarz mógł go usłyszeć:
—Dobrze...
Jego
rozszerzone źrenice nieruchomo wpatrywały się w plamkę, był w
szoku. Policjant delikatnie położył mu dłoń na ramieniu.
—Opowiedz
mi wszystko co pamiętasz, to bardzo ważne.
Chłopak
zerknął na niego i z powrotem wbił spojrzenie w plamę krwi.
—Położyliśmy
się spać... a potem obudziłem się jak już policjanci mnie
podnieśli. Nic więcej nie widziałem.
Albert
pokiwał głową i wstał. Doskonale wiedział, że jeśli mały jest
w szoku, jego pamięć może nie działać prawidłowo i blokować
wspomnienia makabrycznych scen. Postanowił nie dręczyć go
pytaniami i poczekać z nimi, aż chłopiec będzie w lepszej
kondycji psychicznej. Usiadł obok i zagaił niezobowiązująco:
—Jak
się nazywasz?
—Denis
Szuster.
—Ile
masz lat?
—Siedem,
proszę pana.
—A
twój kolega, ten Marcin, ile miał?
—Sześć...—
twarz małego wykrzywiła się w grymasie płaczu, oczy wypełniły
się łzami, lecz nie zaszlochał, tłumił to w sobie.
—Nie
płacz, jesteś dużym chłopcem— pocieszył go Kowalski —Powiedz
mi, czy Marcin miał jakichś wrogów wśród innych wychowanków
domu dziecka?
W
tym momencie chłopak rozpłakał się na dobre, nie był w stanie
wydusić ani słowa. Tomasz usiadł przy nim i objął go ramieniem.
—Na
to pytanie ja mogę odpowiedzieć, inspektorze— powiedział,
uspokajająco głaszcząc chude ramiona chłopca, który przylgnął
do niego jak rodzony syn—Znam tu wszystkich, wiem jakie stosunki
panują między chłopakami. Starsi zawsze gnębią młodszych, tak
już jest ten cholerny świat zbudowany.
—Zrobi
mi pan listę nazwisk wszystkich starszych chłopaków, którzy mieli
kontakt z ofiarą?
—Jeżeli
ma pan coś do pisania, inspektorze, podam je panu z pamięci.
Albert
wyciągnął z wewnętrznej kieszonki skórzanej kurtki notatnik i
pióro.
—Proszę
mówić.
—Krystian
Orlik, osiem lat, jest u nas od pięciu. Opiekował się tym małym,
Marcinem, razem z Denisem byli trójką najbliższych przyjaciół.
Bronili go przed prześladowaniami starszych.
—A
ci starsi, zna pan nazwiska?
—Oczywiście,
chłopcy nazywają ich „cwaniakami”. Najstarszy i przywódca tej
bandy ma 12 lat, nazywa się Sebastian Motłoch. Wyjątkowo wredny
dzieciak, pochodzi z patologicznej rodziny.
—Coś
mi mówi to nazwisko, i wiąże się to z tym domem dziecka. Nie
zajmowałem się tą sprawą, ale między gliniarzami krążyły
pogłoski i coś mi utkwiło w pamięci— policjant zmarszczył
czoło, próbując sobie przypomnieć czego dotyczyły zasłyszane
wśród kolegów informacje.
—Afera
pedofilska z udziałem księdza— podsunął Tomek —Rok temu.
Kowalski
pstryknął palcami.
—Tak,
to było to. Teraz pamiętam. Ksiądz molestował kilku chłopaków,
w tym tego Motłocha.
—Nie
tylko jego, pozostałych „cwaniaków” również. I próbował też
z ofiarą, ale jego koledzy i nasi wolontariusze interweniowali. Była
wielka awantura, dyrektorka o mały włos nie zwolniła naszego
dyżurującego lekarza, ponieważ pomagał chłopcom pogrążyć
klechę— streścił Tomek. Policjant machnął ręką.
—Nie
znam szczegółów, utkwiło mi tylko nazwisko Motłoch. I Dudek, to
chyba ten ksiądz, prawda? Proszę mi podać nazwiska pozostałych
„cwaniaków”, panie Tomaszu.
—Krzysztof
Ordończyk, dziewięć lat i Adam Kozioł, osiem— odparł stróż.
Albert zanotował wszystko i spojrzał na mężczyznę.
—Czy
to już wszyscy?
—Tak,
pozostali nawet nie zwracali uwagi na młodszych. Widać nie wszyscy
starsi chłopcy są bydlakami.
—Poproszę
jeszcze nazwiska tych wolontariuszy, ich też będziemy musieli
przesłuchać.
—To
dwójka piętnastolatków z pobliskiej szkoły, chłopak i
dziewczyna. Darek Pchełka i Ada Pietrzyk. Znaczy, Adrianna—
sprostował Tomek. Kowalski zanotował ich nazwiska i schował notes.
—Dobrze,
na razie to wszystko, dziękuję panie Tomku— powiedział i
spojrzał na chłopca, który przestał już płakać —Na pewno
dobrze się czujesz, Denis?
—Boli
mnie... boli mnie tyłek— odparł cicho mały. Stróż poczochrał
mu włosy i powiedział:
—To
moja wina, upuściłem cię tam, w pokoju.
Chłopak
pokręcił głową, jego brązowe włosy zafalowały.
—Boli
mnie... w środku...
Albert
spojrzał na Tomka, porozumieli się w milczeniu. Gliniarz wypadł na
korytarz i zawołał:
—Karetka
już pojechała?!
—Stoją
jeszcze przed budynkiem, palą fajki!— odparł jeden z policjantów,
obstawiających wejście.
—Wołać
ich tu z powrotem! Mamy podejrzenie czynności seksualnych!
Wrócił
do dyżurki i oparł się o biurko Tomka.
—Ksiądz
wrócił, żeby się mścić?— zapytał niepewnie stróż, lecz
Kowalski pokręcił przecząco głową.
—Niemożliwe,
skoro molestował dzieci to jeszcze siedzi w pace. Musiał dostać co
najmniej pięć lat. Ale pedofile tworzą całe siatki, często są
to struktury na skalę międzynarodową. Może księżulek miał
jakiegoś wspólnika, któremu zlecił zemstę za wsadzenie do
pierdla.
—Ale
jakby się tu dostał? Przecież cały czas siedziałem w dyżurce, a
w oknach są kraty. I nie ma opcji, żebym się nawet na chwilkę
zdrzemnął, traktuję swoją pracę serio.
—Panie
Tomku, nikt pana nie oskarża o spanie w pracy. Nie wiemy jeszcze
wielu rzeczy, nie wysnuwamy żadnych wniosków, dopóki nie poznamy
wyników badań zespołu kryminalistyki. Ja panu wierzę, o to może
pan być spokojny.
Stróż
pokiwał głową. Do dyżurki weszli sanitariusze i lekarz z
pogotowia. Z trudem oderwali Denisa od Tomasza i wyprowadzili z
dyżurki, po chwili rozległa się syrena erki, która ruszyła do
szpitala.
Krystian
przytulił szatyna i pogłaskał jego długie włosy.
—Pamiętam
jak ciężko to przeżyłeś— powiedział —Po badaniach nie
odzywałeś się przez ponad tydzień, byłeś w szoku. Musieliśmy
cię pilnować z Darkiem i Adą, żeby Motłoch i jego banda cię nie
dopadli. Aż w końcu zacząłeś się do nas odzywać.
—Nigdy
wam tego nie zapomnę— szepnął Denis. Rudowłosy mocniej
przygarnął go do siebie i powiedział:
—Ale
jest jedna pocieszająca rzecz. Dokonała się zemsta.
—Jak
to?
—Skurwiel,
który zabił Marcina i innych już nikogo nie zabije. Załatwiliśmy
go z Stephem.
Szuster
milczał dłuższą chwilę.
—Ale
na jego miejsce przybędą nowi skurwiele, jeśli Steph mówił
prawdę...
'Kutas' rozkłada mnie na łopatki. W ogóle naprawdę podziwiam wyobraźnię. Bardzo mi się podoba i czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dziękuję, więcej już wkrótce ;)
UsuńPo przeczytaniu dwóch rozdziałów mogę stwierdzić iż ciekawie się zaczyna u jest to wcale dobry pomysł. Brawo jestem zainteresowany tym wszystkim. Nie do końca podoba mi się szybkość z jaką Krystian ogarnia panowanie,lecz to twoja bajka i może wyjdzie to ciekawie. Jka ja razie daje 7/10 I czekam na kolejne rozdziały. ;)
OdpowiedzUsuń