— Co to za miejsce? —
Krystian otarł pot z czoła.
Przybyli na jakieś obce,
wyglądające jak miejsce katastrofy pustkowie. Nie podróżowali w
przeźroczystej, wypełnionej powietrzem bańce, tym razem
przeniesienie nastąpiło natychmiastowo, co
było prawdopodobnie szczytem możliwości replikanta.
— To młoda planeta, krążąca
wokół gwiazdy znacznie młodszej od waszego Słońca. Znajduje się
blisko centrum waszej galaktyki, nawet jeszcze jej nie odkryliście.
Jak sam pewnie czujesz, ciążenie jest tu trochę większe, niż na
Ziemi. To przez masę planety i przez bliskość gwiazdy.
— Fakt, czuję się trochę
ociężały, jakbym ważył z dziesięć kilo więcej. No i trochę
trudniej się tu oddycha.
— Poziom dwutlenku węgla
jest tu sporo wyższy niż na Ziemi, dlatego masz drobne trudności z
oddychaniem i możesz szybciej się męczyć. Ale jest tu
wystarczająco dużo tlenu, by oddychać. Właściwie, skład
tutejszej atmosfery jest podobny do ziemskiej, kiedy powstały na
niej pierwsze ssaki. Wyobraź sobie, że nawet ludzie oddychali
powietrzem zbliżonym do obecnego na tej planecie. Oczywiście nie
tak silnie nasyconym dwutlenkiem węgla, ale podobnym.
— Średnia długość życia
była wtedy pewnie bardzo krótka.
— Przeciwnie, ludzie żyli
wtedy dłużej, o ile nie ginęli tragicznie. Znasz wasze biblijne
opowieści o prorokach, żyjących po kilkaset lat? To była prawda.
— Ta, chodziło się za
gnojka na religię —
zaśmiał się Orlik. —
Podobno był jakiś
Matuzalem, który przeżył ponad dziewięćset lat.
— Cóż, to było w tamtej
epoce możliwe —
kiwnął głową
blondyn.
— Czyli, niski poziom
dwutlenku węgla skraca ludzkie życie?
— Nie jestem naukowcem, ale
wiele na to wskazuje. Chociaż jest też możliwość, że w dawnych
czasach inaczej mierzono czas, stąd ten wiek niektórych
archaicznych, ziemskich dziadów. Lub, być może, czas płynął
wtedy inaczej. Chodzi mi o to, że doba mogła mieć osiem godzin, a
nie dwadzieścia cztery, a rok kilka miesięcy, zamiast kilkunastu.
Ale to już sprawa przeszła, jesteśmy tu, by przeprowadzić
szkolenie.
— Właśnie, porzućmy
ziemskich, archaicznych dziadów i weźmy się za robotę —
uśmiechnął się
krzywo Krystian. — Od
czego zaczniemy?
— Rozejrzyj się wokół —
powiedział Wolfe i
oparł się plecami o powykręcaną fantazyjnie skałę, stojącą
opodal. Takich dziwnych skał było tu wiele.
Rudowłosy
zaczął lustrować krajobraz planety; kamienista pustynia, najeżona
groteskowymi wulkanicznymi głazami, daleko na horyzoncie
monumentalne góry z kilkoma ognistymi szczytami, wyrzucającymi w
sino-czerwone niebo dym i popioły, po drugiej stronie pustyni strome
klify i błyskający czerwienią, bezkresny ocean.
— Trochę tu strasznie, ale
na swój sposób pięknie —
westchnął. —
Czy jest tu jakiekolwiek
życie?
— Nie i jeszcze długo nie
będzie, więc nie kłopocz się tym, że możesz kogoś lub coś
zabić.
— Chwała Bogu, że Bogu
dzięki, bo jakby tak nie daj Boże, to niech Bóg broni —
zaśmiał się Orlik.
— Yyy, że co?
— Nic, nic, to taki żarcik.
— No cóż, nie zrozumiałem
go. Tak czy inaczej, chciałbym cię poprosić, żebyś wywołał
erupcję któregoś z wulkanów.
— Którego?
Steph wzruszył ramionami i
wskazał na majaczące na widnokręgu góry.
— Wybierz sobie, jest ich tam
ze dwadzieścia.
Krystian wzniósł oczy w
czerwone niebo. Utkwił wzrok w majestatycznych szczytach. Rozległ
się potężny grzmot, po czym zadrżała ziemia pod ich stopami. Po
chwili przez grunt przeszła fala, wzniecając tumany kurzu i
rozbijając na drobiazgi większość porastających pustynię
fantasmagorycznych skał. Wśród huku i dymu kilka mieniących się
czerwonawo szczytów zapadło się pod ziemię. Kiedy
na powierzchni oceanu spiętrzyły się gigantyczne fale, Wolfe
zerwał się z miejsca.
— Hej, nie przesadź! To
miała być mała erupcja, nie anihilacja planety! Czyżbyś już
zapomniał staw i biedne rybki?
— Bardzo trudno… mi nad
tym… zapanować —
odparł z wysiłkiem
Orlik, mrużąc oczy przed spływającym do nich potem.
— Ale robisz to, choć na
granicy utraty kontroli.
Kasztanowowłosy strząsnął z
rzęs krople potu i zacisnął pięści. Wstrząsy zaczęły słabnąc,
lecz zanim ustały, potężny górski masyw runął, tworząc ogromną
na wiele kilometrów przełęcz pomiędzy szczytami. Dno przełęczy
lśniło blaskiem roztopionych wulkanicznych skał.
Orlik podparł się o jedną z
pozostałości po skałach i westchnął.
— Udało się, zapanowałem
nad tym.
— Tak… dobra robota —
odparł Steph, nie mniej
niż Krystian roztrzęsiony i spocony. —
Chyba wystarczy na dziś,
jak myślisz?
Zanim rudowłosy zdążył
odpowiedzieć, cichy szum dobiegający od strony oceanu stał się
głośniejszy i wciąż narastał.
Orlik odwrócił się i zbladł.
— Yyy, myślę, że na sto
procent wystarczy. Powinniśmy wracać. Ba, powinniśmy spierdalać!
Obcy spojrzał w tym samym
kierunku i zaklął:
— O kurwa…
Sięgająca ponad stu metrów
fala tsunami pędziła w kierunku klifów, którymi kończyła się
pustynia. Fala była zdecydowanie większa od klifów.
— Wiejemy! —
wrzasnął Wolfe i
złapał Krystiana za rękę, po czym razem unieśli się w
powietrze. Chwilę po tym fala zalała ląd, wdzierając się w
pustynię na wiele kilometrów. Unoszący się nad powierzchnią wody
chłopcy westchnęli z ulgą.
— Chwała Bogu, że Bogu
dzięki, bo… jak to szło? —
zachichotał nerwowo
Steph. Orlik parsknął i odparł:
— Spadajmy stąd, proszę.
Gdy oddalili się od planety,
obcy zatrzymał się, tworząc wokół nich sferę powietrzną.
Spojrzeli na powierzchnię globu.
Pod oceanami zalśniła
czerwonawa poświata, ciemne chmury zgęstniały. Erupcje
niezliczonych wulkanicznych szczytów ozdobiły całą powierzchnię
młodego świata. W kłębiących się groźnych obłokach pojawiły
się monstrualne wyładowania atmosferyczne. Cała planeta stawała
się coraz bardziej czerwona, następnie zaczęła jaśnieć, aż
stała się żółta, jak rozpalone żelazo. Chwilę później chmury
zniknęły. Chłopcy ujrzeli, jak potężne góry zapadają się,
oceany parują, rozpalona lawa pochłania wszystko. W końcu po
młodej, zdatnej do życia planecie pozostała tylko niezmierzona
przestrzeń roztopionych skał, falujących niczym morze.
— To… to przeze mnie? Ja to
zrobiłem? — zapytał wstrząśnięty rudowłosy.
— Obawiam się, że tak.
Właśnie zniszczyłeś planetę.
##
— Jak poszło szkolenie? —
zapytał Denis, kiedy
Krystian i Steph zasiedli po powrocie w fotelach przy kubkach gorącej
kawy.
— Pozytywnie, muszę
przyznać, że twój kochanek ma ogromny potencjał —
odparł Wolfe,
pochylając kubek do ust.
— Pomijając fakt, że
właśnie unicestwiłem
całą planetę,
to było bardzo pozytywnie —
wtrącił Orlik. Blondyn
zakrztusił się kawą, a kilka kropli spadło na jego bluzę. Denis
podał mu ściereczkę i spojrzał na ukochanego.
— Ale… że naszą planetę?
— Bez obaw, przecież
wciąż oddychasz, prawda?
— powiedział
Wolfe, lecz Krystian przerwał mu.
— Na szczęście byliśmy
bardzo daleko od naszej. Inaczej źle by się to skończyło.
— Nie przesadzaj, nie było
aż tak niebezpiecznie.
— Bo glob był o wiele
większy od Ziemi. Gdybym zrobił coś takiego ma naszej planecie,
byłoby o tym bardzo głośno w każdej galaktycznej
kablówce.
Kataklizm, klęska, miliardy
ofiar i totalna zmiana krajobrazu galaktyki.
Drobiazg.
— Nie bądź sarkastyczny.
Owszem, jesteś w stanie zniszczyć całą planetę, ale teraz
potrafisz to kontrolować —
powiedział blondyn,
wycierając bluzę. —
Z tego właśnie powodu
zabrałem nas tam, gdzie nie ma ani śladu życia. Żebyś nauczył
się nad tym panować. I potrafisz to.
— Mam nadzieję —
mruknął ponuro
rudowłosy — Bo
jakby tak nie daj Boże, to niech Bóg broni. A
na tamtej planecie raczej już nigdy nie będzie życia.
Steph zaśmiał się i znowu
oblał kawą.
— A, tak to szło. Dobry
tekst, zapamiętam.
— O co chodzi? —
zapytał zdezorientowany
Szuster.
— Nic takiego, to tylko taki
słowny żart —
wyjaśnił Krystian i
odstawił pusty już kubek —
Jakieś plany
szkoleniowe na jutro, panie psorze? —
zwrócił się do
blondyna.
— Jeden wielki. Odpoczynek.
Rudowłosy wzniósł radośnie
ramiona i zakręcił nimi w powietrzu.
— Chwała Bogu, że… —
zaczął ze śmiechem
replikant.
— Dobra, dobra. Nauczyć
gówniarza, to chodzi i powtarza.
##
Wizyta w supermarkecie nie była
dla Krystiana przyjemnością, a raczej koniecznością, więc zwykle
starał się w błyskawicznym tempie załadować wózek niezbędnymi
rzeczami, które wcześniej dokładnie ustalił, by nie błąkać się
bezcelowo po hali jak zwiedzający jakąś galerię sztuki lub
wystawę. Tym razem jednak postanowił pokrążyć po markecie, gdyż
kilka razy mignęła mu dziwnie znajoma twarz chłopaka, którego
mijał na kilku stoiskach. Próbował złapać kontakt wzrokowy z tym
chłopakiem, lecz tamten spuszczał zakapturzoną głowę, unikając
spojrzeń rudowłosego. Gdy
znajomo wyglądający nieznajomy udał się w kolejkę do kasy,
Orlik, odpuszczając pozostałe planowane zakupy, również
podjechał do kasy. Nie do tej samej rzecz jasna, ponieważ, czekając
w kolejce do obsłużenia, na pewno nie zdołałby złapać chłopca
po wyjściu ze sklepu. Stanął tam, gdzie kolejka była krótsza, co
dawało szansę na zaczepienie tajemniczego chłopaka. Mimo to został
obsłużony później niż śledzony osobnik, więc po zapakowaniu
zakupów do plecaka, wybiegł na parking i rozejrzał się uważnie.
Nigdzie nie dostrzegł obiektu swoich skradanek, więc z rezygnacją
ruszył do auta. Otworzył bagażnik i wrzucił doń plecak. Już
miał wsiadać za kierownicę, kiedy w oddali ujrzał granatowy
kaptur i szarą kurtkę, w jakie ubrany był śledzony. Zatrzasnął
drzwi i pobiegł w jego stronę. Gdy był kilka kroków od niego,
zawołał.
— Darek! Darek Pchełka!
Doganiany chłopak zerknął
przez ramię i gwałtownie przyśpieszył kroku, jednak
nie miał szans z długimi nogami rudowłosego. Orlik złapał go za
ramię i stanął przed nim.
— Ty jesteś Darek Pchełka,
mam rację?
— To… pomyłka —
odparł tamten,
opuszczając głowę jeszcze niżej by ukryć twarz.
— Nie świruj, miałem osiem
lat, ale wciąż poznaję twój głos.
— Puść mnie, proszę… —
wyszeptał domniemany
Darek.
— Jak zdejmiesz kaptur i
udowodnisz mi, że nie jesteś Darkiem Pchełką.
Stanowczy ton Krystiana
przełamał opór chłopca. Uniósł powoli głowę, praktycznie, ze
względu na różnicę wzrostu, zadarł ją, i spojrzał na Orlika.
— To ja, Darek —
powiedział zdejmując
kaptur — Darek
Pchełka. I co teraz?
Krystian zamrugał ze
zdziwienia oczyma. Chłopak wyglądał na nie więcej jak szesnaście
lat, wyglądał dokładnie tak samo, jak Darek Pchełka, który jako
piętnastolatek pracował jako wolontariusz w domu dziecka, gdzie
dorastali Krystian i Denis.
— Jak… —
zająknął się
rudowłosy — To
naprawdę ty? Ale…
— Powiedziałem już, to ja.
— Nawet nie wiesz, jak się
cieszę — Krystian
złapał zaskoczonego Pchełkę w ramiona i serdecznie uściskał. —
Tyle lat… ale jak…
ty ciągle wyglądasz jak wtedy. Jak to możliwe?
— Uwierz mi, sam chciałbym
wiedzieć —
zachichotał Darek,
odrzucając z oczu przydługą, opadającą na oczy grzywkę.
— To jakaś choroba?
Chorujesz?
— Fizycznie jestem zdrowy jak
roczny patataj, więc nie. Psychicznie… cóż, nie jest tak
kolorowo.
— Więc o co chodzi?
— I tak nie uwierzysz…
— Stary… —
roześmiał się
Krystian — ...w
moim życiu dzieją się tak dziwne rzeczy, że jestem w stanie
uwierzyć niemal we wszystko, ze
zmartwychwstaniem Lemmy’ego Kilmistera1
włącznie.
Pchełka westchnął głęboko,
po czym powiedział:
— Nie jestem taki jak inni.
Kiwnął dłonią, a suwak
kurtki Krystiana rozsunął się sam.
Po kolejnym kiwnięciu, sam się
zasunął.
— No co ty nie powiesz —
zaśmiał się Orlik i
pstryknął palcami. Alarmy wszystkich samochodów na marketowym
parkingu zawyły przeraźliwie. Kolejne pstryknięcie uciszyło je
nagle.
— Ty… ty też? —
Darek wytrzeszczył
oczy.
— Tak jakoś wyszło —
odparł rudowłosy z
uśmiechem.
— My… musimy pogadać, to
niesamowite, że…
— Pogadamy, na pewno
pogadamy. Najlepiej po drodze. Chodź, odwiozę cię do domu. Jeszcze
pamiętam gdzie mieszkasz.
— Ja… już tam nie
mieszkam. Odszedłem z domu dawno temu. Nie zapominaj, że mam
dwadzieścia sześć lat.
— Zdaję sobie sprawę,
chociaż patrząc na ciebie, trudno w to uwierzyć. Tak czy inaczej,
odwiozę cię… tam gdzie mieszkasz.
— Wynajmuję pokój w hotelu
dla robotników. Tanio i bez luksusów, ale mi wystarczy.
— Opowiesz mi co nieco po
drodze. Ale chciałbym cię zaprosić do nas.
— Do nas? Mieszkasz z jakąś
panną? No, nie jestem zaskoczony, wyrósł z ciebie kawał
przystojniaka —
uśmiechnął się
Pchełka, lustrując sto dziewięćdziesiąt osiem centymetrów
wzrostu dawnego podopiecznego.
— Mieszkam z Denisem,
pamiętasz go przecież.
— Denis Szuster? Ten słodki
chłopczyk?!
— Nie taki słodki, jak go
pamiętasz — Orlik
wyszczerzył zęby.
— Zawsze byliście
nierozłączni, a teraz mieszkacie razem. To takie… przyjacielskie.
— Cóż, nie będę ukrywał,
jesteśmy ze sobą. Od kilku lat całkowicie świadomie.
Darek uśmiechnął się
promiennie i ścisnął ramię rudowłosego.
— Czułem to w was od zawsze.
I, żeby nie było, nie jestem homofobem. Podziwiam was za odwagę.
— Cieszę się. A teraz
chodźmy do auta, bo za chwilę smarki przymarzną mi do brody.
— Ha, ha —
ryknął śmiechem
Pchełka — Jak
się przeziębisz to… to mnie zarazisz i będziemy kwita.
Śmiejąc się, poszli w stronę
samochodu Krystiana.
##
— Kochanie, nie uwierzysz
kogo spotkałem podczas zakupów! —
zawołał Krystian,
zdejmując kurtkę i buty w przedpokoju. Denis wyjrzał z pokoju, po
czym wyszedł i odebrał od kochanka plecak z zakupami.
— Naszego kosmitę? Kupował
galaktyczne jajka, czy kotlety z molekuł? —
zażartował,
wypakowując towar z plecaka na stół kuchenny.
— Nie, nie naszego ósmego
pasażera Nostromo. Darka Pchełkę.
Karton mleka wyślizgnął się
z rąk Szustera. Wytrzymał upadek, zarabiając tylko solidne
wgniecenie.
— Bez jaj!
— Cóż, tego nie
sprawdzałem, odwiozłem go tylko do domu —
zaśmiał się rudowłosy
— Nadal
wygląda na chłopczyka, więc chyba ma jaja. Jutro
nas odwiedzi.
— Znaczy, miałem na myśli,
że jaja sobie robisz —
sprostował szatyn,
powstrzymując śmiech, do którego zawsze doprowadzało go
specyficzne poczucie humoru Krystiana. —
Jedenaście lat, jak go
poznałeś po jedenastu latach?
— Nie zmienił się aż tak
bardzo, jak mogłoby się wydawać. Zresztą sam zobaczysz.
— To miłe z jego strony, że
nas odwiedzi.
— Nawet nie wiesz jak bardzo.
Nie do końca był zadowolony z naszego spotkania, a dlaczego,
wyjaśni ci jutro sam, w trakcie wizyty. A teraz może by wrzucić
coś na ząb? Zgłodniałem.
— Hmm, nie widzę mielonego
mięsa. A chciałem zrobić kotlety.
Krystian walnął się otwartą
dłonią w czoło.
— Ścigałem Darka po całym
markecie, w końcu zapomniałem o mięsie.
— W takim razie naleśniki,
nic innego nie wymyślę —
zadecydował Szuster.
— Kochanie, uwielbiam twoje
naleśniki — rudowłosy
objął ukochanego —
Są doskonałe, jak nasz
wszechświat.
— Potrafisz się podlizać,
żeby tylko nie pędzić po mięso.
— Taki mam talent —
pocałował Denisa i z
uśmiechem, tyłem opuścił kuchnię.
##
— Japierdziu, to naprawdę
ty?
Denis złapał Darka za ręce i
patrzył ze zdziwieniem na jego młodą twarz. Pchełka uśmiechnął
się nieśmiało i spuścił wzrok.
—To naprawdę ja, nikt inny.
— Ale… wciąż wyglądasz
tak jak jedenaście lat temu — zdumiał się Szuster — Jak to
możliwe?
— Nie mam pojęcia, ale jak
widać, jest możliwe.
— Darek też jest obdarzonym
— wyjaśnił Krystian — To pewnie zasługa jego talentu.
— Cholera, sami obdarzeni
dookoła — rzucił szatyn, puszczając w końcu ramiona dawnego
opiekuna — Tylko mnie ktoś obrabował z całego talentu.
— To ty też potrafisz…
czarować? — zapytał Darek.
— Już nie.
— Jak to?
— Wszystkiego się dowiesz
za chwilkę, musimy tylko na kogoś zaczekać — powiedział Orlik i
zaprosił chłopaka do pokoju. Denis poszedł do kuchni przygotować
kawę i ciasto, a Krystian i Darek usiedli w fotelach. Pchełka
rozejrzał się po pomieszczeniu i zapytał:
— Zapewne lubisz czytać?
Widzę, że masz tu niezłą biblioteczkę.
Faktycznie, w rogu pokoju, obok
biurka stał spory regał zastawiony imponującą kolekcją książek.
— Zawsze kochałem książki,
powinieneś pamiętać.
— Racja, nawet na placu zabaw
widywałem cię zwykle z jakąś książką — zaśmiał się ciemny
blondyn i wstał, by podejść do regału. Zlustrował pobieżnie
tytuły woluminów i sięgnął po jeden. Traf chciał, że wyciągnął
„Pieśń samotności” autorstwa Krystiana.
— Widzę, że też posiadasz
ten tytuł — powiedział Darek, pokazując książkę jej autorowi
— Zacząłem to czytać jakiś czas temu na blogu, ale potem blog
usunięto. A szkoda, bo historia była ciekawa, całkiem podobna do
naszych perypetii z czasów domu dziecka. Zastanawiałem się nawet,
czy nie pisał tego jego dawny wychowanek.
— Być może właśnie pisał
— uśmiechnął się tajemniczo rudowłosy.
Pchełka spojrzał uważnie na
okładkę i po chwili ze zdumieniem znowu na Krystiana.
— To ty? Tu pisze: Krystian
Orlik, pieśń samotności. To… to twoja książka?!
— Nie chwaląc się, jam to
uczynił, jak powiedział pan Wołodyjowski — zaśmiał się Orlik.
— W wieku dziewiętnastu lat
wydałeś własną książkę?! Wspaniale, gratuluję! — Darek
odłożył wolumin na miejsce i uściskał dawnego podopiecznego —
Domyślałem się, że to ktoś z naszego domu dziecka, ale nigdy nie
przyszło mi na myśl, że to możesz być ty. Cała fabuła jest tak
podobna do tamtych wydarzeń, i chociaż przeczytałem tylko kilka
pierwszych rozdziałów, zanim blog zniknął, czułem się jakbym
tam wrócił. Piszesz wspaniale, tak emocjonalnie. Nie dziwię się,
że książka w tak krótkim czasie stała się bestsellerem.
— Zwłaszcza wśród
młodzieży odmiennej orientacji — sprostował rudowłosy. — Nie
wiesz, bo nie czytałeś dalszych rozdziałów, w których opisywałem
początki swojego związku z Denisem.
— Żałuję, ale nadrobię
straty. Kupię twoją książkę przy najbliższej okazji.
— Nie kupuj, weź tę z półki
— zaproponował Orlik — Dostałem od wydawcy dwadzieścia
darmowych egzemplarzy do rozdania znajomym. To jedyne sztuki w
twardej oprawie i z moim autografem — pochwalił się nieskromnie.
— Serio, mogę ją wziąć?
— Oczywiście, w końcu są
do rozdania dla znajomych, a jakby nie patrzeć, to jesteśmy starymi
znajomymi — uśmiechnął się promiennie Krystian i sam podszedł
do regału, wyciągnął swe dzieło i wręczył dawnemu koledze,
który rozpromienił się jak dziecko, które wyciągnęło
spod choinki upragniony
prezent.
— Kurczę, dziękuję,
naprawdę — Darek
przyjął wolumin i uściskał jego autora —
Wspaniale, jestem
posiadaczem limitowanego egzemplarza, twojej książki. To zaszczyt.
— Nie przesadzaj, to tylko
książka — zawstydził
się Orlik i oddał uścisk. Tymczasem, niosąc tacę z kubkami kawy,
do pokoju wszedł Denis.
— Czy mogę wiedzieć,
dlaczego obściskujesz mojego faceta, Darku?
Chłopcy oderwali się od
siebie. Darek był wyraźnie zmieszany.
— Ja tylko dziękowałem za
podarunek — wyjaśnił, pokazując Denisowi otrzymaną książkę.
— W takim razie w porządku —
uśmiechnął się zawadiacko Szuster, stawiając tacę na stole —
W przeciwnym razie stłukłbym cię torebusią i wydrapał oczy, jak
typowa ciota — zrobił dramatyczną pauzę i po chwili dodał ze
śmiechem — Oczywiście żartuję. Zastrzeliłbym cię z bazooki.
— Ale ja nic…
— Oj, przecież wiem, tylko
żartuję — szatyn ryknął śmiechem — Ale przyjemnie było
widzieć twoją speszoną minę.
— Cały Denis — wzruszył
ramionami Krystian, posyłając ukochanemu słodkie spojrzenie —
Jego poczucie humoru zwala z nóg. Mówiłem, nie jest takim słodkim
chłopcem jak dawniej.
— Jestem słodki, a nawet
przesłodki. A teraz siadajcie, kawa gotowa.
Krystian i Darek usiedli ze
śmiechem do stołu. Szuster zestawił kubki z tacy i wrócił do
kuchni, kiedy u drzwi zadzwonił dzwonek.
— O, jest alien! — zawołał
z kuchni i poszedł wpuścić Stepha. Chwilę później weszli do
pokoju, a Darek od razu wywalił gały.
— Steph Wolfe?!
— Zgadza się — odparł
replikant i wyciągnął do chłopaka dłoń — A ty kim jesteś?
— Pchełka… znaczy, Darek
Pchełka, jeden z twoich fanów.
— Miło mi cię poznać,
Pchełko Znaczy Darku Pchełko. Nieco przydługie nazwisko, ale co ja
tam wiem o waszych ludzkich zwyczajach.
— Znaczy, nazywam się Darek
Pchełka, bez całej reszty — zmieszał się ciemny blondyn.
— A, rozumiem. A znaczy?
— Znaczy… cholera, tfu! Po
prostu byłem pod wrażeniem i nie umiałem się wysłowić —
wyjaśnił jeszcze bardziej zmieszany Darek.
— Pod wrażeniem czego?
— Poznania słynnego Stepha
Wolfe’a.
— Tak naprawdę, to nie
nazywam się Steph Wolfe.
— Wiem, Adrian Wilczyński.
Śledzę twojego vloga.
— To też nie jest moje
prawdziwe imię.
Darek spojrzał po pozostałych
chłopakach i zapytał:
— Kurwa, o co tu biega?
— Usiądźmy — zaproponował
Krystian — Wszystkiego się zaraz dowiesz.
Cała czwórka zasiadła przy
stole i zaczęła się opowieść.
##
Darek siedział w fotelu
trzymając oburącz kubek z zimną już kawą i patrzył w jej
resztkę na dnie.
— Wysłuchałem tego nie
przerywając, byliście bardzo przekonywujący. Ale nadal w to nie
wierzę — powiedział w końcu, patrząc na Stepha i Krystiana.
— Więc wolisz wierzyć w to,
że jesteśmy magikami? — zapytał zirytowany Orlik.
— To bardziej wiarygodne od
kosmicznych magików — wzruszył ramionami Pchełka — A już na
pewno nie uwierzę, że on — wskazał replikanta — jest obcym.
Rudowłosy spojrzał na Wolfe’a
i skinął głową. Blondyn położył na stole dłoń. Po chwili
jego palce, a także reszta dłoni zaczęły się zmieniać. Skóra
stała się półprzeźroczysta jak u morskich ślimaków, palce
przypominały macki kałamarnicy. Poruszały się w jakiś dziwny,
przypominający pełzanie sposób.
Pchełka zerwał się od stołu
blednąc z przerażenia.
— To wystarczy, czy mam ci
się pokazać cały w swojej oryginalnej formie? — zapytał obcy i
pozwolił swej dłoni powrócić do poprzedniego kształtu.
— W takim razie gdzie jest
prawdziwy Steph?! Co z nim zrobiłeś?! — prawie wykrzyczał Darek.
— Uspokój się i siadaj —
powiedział stanowczo Krystian — Domyślałem się, że to będzie
dla ciebie szok, ale nie wiedziałem, że zareagujesz aż tak
dramatycznie.
— A jak mam zareagować,
skoro dowiaduję się, że mój ulubiony vloger jest kosmitą? —
odparł Pchełka nieco spokojniejszym, lecz wciąż drżącym głosem.
— Prawda jest taka, że
prawdziwy Wolfe zmarł,
a właściwie sam się zabił.
— Samobójstwo? —
zastanowił się Ciemny blondyn — Wspominał na vlogu o depresji,
ale… samobójstwo?
— Niestety, to prawda —
wtrącił się replikant — Byłem z nim połączony przez kilka
ostatnich miesięcy życia i mogę potwierdzić, że był w opłakanej
kondycji psychicznej. Z dnia na dzień myśli samobójcze były u
niego coraz częstsze. W końcu zażył ogromną dawkę środka
nasennego. Wtedy wniknąłem do jego umysłu, przejąłem myśli,
wspomnienia i emocje, po czym przeistoczyłem się w niego.
— Skoro przejąłeś jego
emocje, dlaczego sam nie masz depresji i myśli samobójczych?
— W pewnym stopniu mogę
modyfikować przejęte właściwości psychiczne swoich oryginałów
— wyjaśnił blondyn — Ale możesz mi wierzyć, przez kilka
pierwszych dni walczyłem z tym ostatkiem sił. Tylko dwa tysiące
lat doświadczenia i determinacja pozwoliły mi wygrać z chęcią
zakończenia swojego życia.
— Więc czułeś to, co czuł
on? — zapytał Darek — To musiało być straszne.
— I było. Ale nie mogłem
się poddać, stawką jest istnienie Wszechświata w jego obecnej
postaci.
— Jak możecie to robić? —
odezwał się milczący do tej pory Denis.
— Co takiego? — zapytał
replikant.
— Okłamywać Darka —
fuknął wściekle szatyn — Przecież nasza trójka doskonale wie,
że Wolfe żyje!
— Denis, wyjdźmy na chwilkę
— Orlik wstał i złapał kochanka za ramię.
— Nie, musimy…
— Wyjdźmy, zanim powiesz
zbyt dużo — powtórzył z naciskiem. Niemal wyciągnął
wściekłego Denisa do kuchni na oczach zdziwionych gości.
Gdy zamknęli drzwi kuchni,
Krystian złapał ukochanego za łokcie i potrząsnął nim.
— Nie zdradź mu, że
ożywiliśmy Wolfe’a. Jeśli się dowie, przestanie nam ufać, a
wtedy nie pomoże.
— Powinien to wiedzieć,
przecież to prawda — zaprotestował Szuster.
— Posłuchaj mnie uważnie —
ramiona Orlika oplotły kochanka delikatnie — Nikt nie może o tym
wiedzieć, rozumiesz? Nie może istnieć dwóch Steph’ów Wolfe’ów
jednocześnie. Tamten chłopak jest kim innym, ma teraz inne życie i
nikt nie może wiedzieć, kim naprawdę jest.
— Ale ożywiliście go!
— I tylko my o tym wiemy. To
musi pozostać tylko w obrębie naszej trójki, nie może wyjść na
jaw. Błagam cię, kochanie, nie zrób błędu, który może
zniszczyć życie dwóm osobom, które są nam bliskie.
— Chyba masz rację — cicho
zgodził się szatyn i również objął Krystiana — Gdyby Darek
się dowiedział, mógłby komuś powiedzieć, a wtedy…
— Właśnie o tym mówię.
Darek został wtajemniczony w pewne sprawy. Mamy ze Stephem nadzieję,
że pomoże nam w walce. A to mogłoby się nie udać, gdyby wiedział
o tym, że ożywiliśmy Wilczyńskiego, i że ten mieszka sobie
gdzieś, nieświadomy swej prawdziwej tożsamości. Nie twierdzę, że
Darek nie potrafi dotrzymywać tajemnicy, ale dopóki nie poznamy go
wystarczająco dobrze i nie zaufamy mu, nie możemy mu powiedzieć o
oryginalnym Adrianie Wilczyńskim.
— Dobrze… — Denis
pociągnął nosem, a z jego oczu pociekły łzy — nic mu nie
powiem.
Kiedy wrócili do pokoju,
napotkali pytające spojrzenia Qt’azz’a i Darka.
— Wybaczcie, Darek bardzo się
wzruszył — powiedział Krystian, siadając w fotelu.
— I ze wzruszenia powiedział,
że okłamujecie mnie co do śmierci Wolfe’a? — zapytał
podejrzliwie Pchełka.
— Tak, bo widzisz… —
zaczął cicho szatyn — ja… bardzo go lubiłem. Podziwiałem go,
jego odwagę i walkę o tolerancję, walkę z depresją. Nie
pogodziłem się z jego śmiercią. Dla mnie on wciąż żyje, w moim
sercu.
— W naszych sercach —
wtrącili Krystian i replikant.
Darek pokiwał smutno głową.
— Rozumiem — odezwał się
w końcu i spojrzał na Denisa — A już miałem wziąć cię za
wariata, który uważa, że Wolfe w cudowny sposób zmartwychwstał.
— Nie jest ze mną aż tak
źle — zaśmiał się szatyn, ocierając łzy — Po prostu lubiłem
tego chłopaka, a nasz obcy mi o nim przypomina. To wszystko.
— W porządku —
uśmiechnął się
Pchełka — Może
teraz pogadamy o tej całej nie-magii? Zaintrygowaliście mnie, chcę
wiedzieć więcej.
— Jak już mówiłem, to
rzadki talent w obrębie waszego gatunku — zaczął Steph — Do
niedawna na Ziemi żyło siedem osób z tymi zdolnościami, i tylko
dwie wyjątkowo utalentowane.
— Jak to, żyło?
— Jedna z tych dwóch
silniejszych już nie żyje. Zginęła kilka tygodni temu w centrum
miasta.
— Mówicie o tych dziwnych
wybuchach w Alejach? Podobno ze dwadzieścia samochodów wyleciało w
powietrze, zginęło kilkanaście osób. W telewizji mówili, że to
był zamach terrorystyczny.
— Niewątpliwie był to atak,
lecz nie zamach. I ta osoba, młody chłopak, nie zginęła w trakcie
wybuchu — powiedział blondyn, zerkając na Krystiana.
— Zatem jak?
— Zabiłem go — oznajmił
Orlik, spuszczając wzrok.
— Dlaczego? I jak?
— Rozpętał piekło w
alejach, mordował ludzi. To, co policja uważa za zamach, to było
jego dzieło. Musiałem go powstrzymać.
— Uratowałeś ludzi, prawda?
— zapytał Pchełka z nadzieją w głosie.
— Nie wszystkich, ale robiłem
wszystko co w mojej mocy, by go powstrzymać. Sam o mały włos nie
zginąłem.
— A jak on zginął?
— Oblałem go benzyną i
podpaliłem, potem pokryłem gorącym asfaltem, zamroziłem i
rozbiłem na drobne kawałeczki — Orlik podniósł wzrok i spojrzał
Darkowi prosto w oczy. Nie było wątpliwości, że mówi
prawdę. Jego spojrzenie
mówiło wszystko.
— I to wszystko za pomocą
tego… talentu?
— Nie inaczej. Fizycznie
nawet go nie tknąłem. To znaczy, tknąłem, ale był już wtedy
martwy, zatopiony w wystygłym asfalcie.
— Wiesz co? — powiedział
Darek i westchnął, po czym dodał — Zaczynam się ciebie bać.
Nie chciałbym wejść z tobą w jakiś konflikt.
— Dlatego chciałbym cię
prosić, ja i Steph, żebyś się do nas przyłączył. Niedługo
nadejdzie czas walki, cały świat jest zagrożony. Każda pomoc jest
na wagę złota.
— Ale… ja nic nie potrafię
— zaoponował Pchełka — Kim miałbym być, Wielkim i Potężnym
Rozsuwaczem Zamków Błyskawicznych? Sam to widziałeś, tyle umiem.
— Umiesz więcej, o wiele
więcej — wtrącił się obcy — Tylko jeszcze tego nie potrafisz
wyzwolić. A ja mogę ci w tym pomóc.
— A skąd niby możesz to
wiedzieć?
— Bo potrafię wyczuwać
emanację twojego talentu. Jest silna, nie tak silna jak u Krystiana,
ale wystarczająco, by stanąć do walki razem z nami.
— A jak silny ty jesteś?
— Cóż, przybyłem na Ziemię
z odległości przekraczającej możliwości obliczeniowe waszych
najlepszych maszyn — uśmiechnął się replikant — Wasi
astronomowie nie znają nawet tak wielkich jednostek astronomicznych,
bo móc określić tę odległość. Poza ty, gdybym miał na to
ochotę, mógłbym spalić lub zatopić połowę waszego świata. Ale
twoja emanacja jest silniejsza od mojej, twoje możliwości są
większe. Wystarczy je tylko wyszkolić.
— No, a Krystian? Jak wielka
jest jego moc?
— Nieopisanie — odparł
poważnie Wolfe — Ty jesteś Wielkim i Potężnym Rozsuwaczem
Zamków Błyskawicznych, ja Galaktycznym Wędrowcem, ale Krystian…
on jest…
— Niszczycielem Światów —
wtrącił cicho rudowłosy.
1Lemmy
Kilmister, właśc. Ian Fraser Kilmister (ur. 24
grudnia 1945 w Burslem,
zm. 28
grudnia 2015 w Los
Angeles)
– angielski wokalista,
autor tekstów
i basista rockowych formacji Hawkwind, Motörhead oraz The
Head Cat.
(źr. wikipedia)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz